#040: O inwestowaniu, tradingu, podatkach oraz… radach dla programistów — sesja pytań i odpowiedzi
Regularnie otrzymuję od Was pytania, co bardzo mnie cieszy, ale też nie zawsze jestem w stanie sprawnie na nie odpowiadać indywidualnie w formie mailowej czy na mediach społecznościowych. Pomyślałem więc o nagraniu podcastu, w którym odpowiem na niektóre pytania, tak by skorzystać z tego mogli wszyscy. Tym bardziej, że część pytań jest podobna.
Jeszcze małe ostrzeżenie z mojej strony. Otóż wszystko co mówię, jest tylko moją prywatną opinią. Nie jest to żadna porada inwestycyjna czy podatkowa w rozumieniu stosownych przepisów. To ty jesteś odpowiedzialny za podejmowanie własnych decyzji.
Zaproszenie do dyskusji
Serdecznie zapraszam Cię do komentowania i zadawania pytań, bezpośrednio na tej stronie poniżej, lub na mojej stronie na Facebook’u lub moim profilu Twitter’owym.
Alternatywnie możesz zadać pytanie głosowe, nagrywając się na SpeakPipe. Pamiętaj tylko, że masz 90 sekund na nagranie 🙂
Bardzo zależy mi na Twoim głosie, za który już teraz z góry bardzo dziękuję 🙂
Wstęp
Dzień dobry, dzień dobry, witam was serdecznie w 40. odcinku podcastu System Trader. Ten odcinek jest dość wyjątkowy dla mnie nie tylko dlatego, że jest to 40., okrągły numer odcinka, ale również dlatego, że ten odcinek jest dość mocno eksperymentalny i dość mocno improwizowany.
Kilka dni temu poprosiłem was na mediach społecznościowych oraz poprzez maila, abyście podesłali do mnie pytania, jeżeli takie do mnie macie, a ja wtedy postaram się, jeżeli zbierze się sensowny zbiór pytań, odpowiedzieć na nie w formie podcastu właśnie tutaj, siedząc przed mikrofonem. Otrzymałem od was dużo ciekawych pytań, za które naprawdę serdecznie dziękuję. Nie ma głupich pytań. Jeżeli ktoś obawiałby się czasami zadać pytanie, w obawie o to, że to pytanie jest głupie, to proszę tego nie robić. Nie ma głupich pytań, mogą być co najwyżej głupie odpowiedzi. Będę się starał odpowiadać najmądrzej, jak potrafię, ale tak naprawdę odpowiedzialność jest po mojej stronie, jeżeli chodzi o to, czy coś jest głupie czy nie, a wy zadawajcie wszelkie pytania, jakie wam przychodzą do głowy.
Cała idea z taką sesją pytań i odpowiedzi podyktowana była tym, że chociaż nagrywam ten podcast od niespełna dwóch lat, to otrzymywałem od was często pytania, które po prostu się powtarzały. Żeby uniknąć takiego indywidualnego odpowiadania na te pytania, które się gdzieś tam powtarzają, stwierdziłem, że być może sensownie będzie zrobić to tutaj przed mikrofonem tak, aby te informacje mogły posłużyć większej ilości osób.
Pytania i odpowiedzi
Pierwsze pytanie, od Patryka: Chciałem zapytać o to, jak ewoluowała twoja gra na rynku od samego początku. Pewnie pamiętasz swoje pierwsze, niekoniecznie udane transakcje i wnioski, jakie wyciągałeś? Jestem bardzo ciekawy, jak przez te kilkanaście lat zmieniała się twoja strategia i twoje podejście do rynku, jakie zdarzenia wpływały na te zmiany? Jak ona wyglądała w tym momencie? Jak chciałbyś, żeby wyglądała, bo zakładam, że nauka rynków i modyfikowanie strategii to niekończąca się opowieść? Zagadnienie jest dosyć szerokie i pewnie można by było z tego nagrać osobny podcast, ale dla mnie, powiedzmy średnio zaawansowanego inwestora, byłby to arcyciekawy temat, z którego pewnie mógłbym wyciągnąć mnóstwo wniosków. Dzięki za to, co robisz.
Dziękuję za twoje pytanie. Myślę, że moja ścieżka – że tak powiem – nauki rynków finansowych nie była i nie jest specjalnie inna od tego, co przerabia pewnie większość z was. Na początku wszedłem oczywiście w najgorszym możliwym momencie. Tak się złożyło, że przez lata obserwowałem kolegów, którzy inwestowali na rynku akcji. W końcu ja też postanowiłem to zrobić, tyle że w najgorszym możliwym momencie – w roku 2008, a więc sobie łatwo wyobrazić, jak to wyglądało. 2008 rok, największy kryzys finansowy od dekad, a ja postanowiłem na upartego kupować akcje, które według mojej świetnej analizy miały tylko i wyłącznie rosnąć. Oczywiście skończyło się to dla mnie nie najlepiej. Na szczęście nie miałem też ogromnego kapitału w zanadrzu, niemniej jednak poturbowany stwierdziłem, że tak to na pewno się nie da zarabiać na rynkach finansowych.
2008 rok, największy kryzys finansowy od dekad, a ja postanowiłem na upartego kupować akcje, które według mojej świetnej analizy miały tylko i wyłącznie rosnąć. Oczywiście skończyło się to dla mnie nie najlepiej
Ponieważ jestem programistą, jak część z was pewnie już wie, to moja natura jest taka, że lubię pewne rzeczy zapisywać w konkretne formuły, w konkretne strategie, algorytmy. W ten dość dla mnie naturalny sposób przeszedłem do konstruowania strategii transakcyjnych czy algorytmów. Nie chodzi o to, że były to strategie, które automatycznie funkcjonowały na rynku, tylko chodziło o to, że sygnały wejścia – wyjścia z rynku były podyktowane algorytmem. Odniosłem tutaj pewne sukcesy, działając tym razem na rynku kontraktów terminowych na GPW w Warszawie.
Oczywiście nie obyło się też bez błędów, ponieważ błędem, który się popełnia, budując swoje strategie, jest to, że za bardzo staramy się dopasować naszą strategię do danych historycznych. Jesteśmy wtedy oczywiście bardzo mocno podekscytowani, bo wyniki, jakie otrzymujemy w symulacjach, są cudowne. W rzeczywistości okazuje się, że te strategie nie chcą zarabiać takich pieniędzy, jak by to wynikało z symulacji.
No więc tutaj też musiałem zapłacić pewne frycowe, niemniej jednak było już zdecydowanie lepiej niż to, co przeżywałem na rynku akcji, gdzie działałem zupełnie „na pałę”. Strategie, jakie stosowałem, były strategiami krótkoterminowymi i tak też funkcjonowałem przez jakiś czas. Po drodze wszedłem też nieco na rynek obligacji, gdzie też oberwałem na dzień dobry po łapach i zapłaciłem swoje frycowe, bo mi się wydawało, że obligacje to jest coś bezpiecznego. Kupiłem sobie kilka obligacji korporacyjnych, bo tu i ówdzie słyszało się o rynku, który otworzył się na GPW Catalyst. Kilka obligacji do dzisiaj mam w portfelu, które po prostu już chyba zostaną tam do końca życia, bo firmy, które je wyemitowały, stwierdziły, że nie będą ich spłacać. 🙂
Niemniej jednak to, co zdecydowanie do mnie przemawiało, to to, że aby funkcjonować na rynku trzeba mieć plan, trzeba mieć strategię i nie można tego robić „na pałę”. Dlatego też stwierdziłem, że tylko i wyłącznie strategie transakcyjne, algorytmy czy metody ilościowe to jest coś, z czym ja mogę się poruszać po rynku. Nie mam tego „złotego dotyku”, jak niektórzy legendarni inwestorzy, że mogę sobie zarabiać na rynku poprzez to, że mam jakąś wizję, że będzie wielki spadek albo ogromny boom na rynku i ja po prostu będę w stanie to przewidzieć, i na tym zarobię. Stwierdziłem więc, że tylko i wyłącznie poprzez systemy, poprzez strategie jestem w stanie się poruszać po tym rynku.
Kolejnym dużym skokiem w mojej „karierze”, jeżeli chodzi o inwestowanie, było emigrowanie na rynki zagraniczne. Mówię tu konkretnie i przede wszystkim o rynku w USA, o handlu na kontraktach terminowych na amerykańskich giełdach i na pełnej automatyzacji swojego handlu. Tutaj taka uwaga: o ile to był bardzo ciekawy obszar, to w pewnym momencie stwierdziłem, wraz z rosnącym kapitałem, że chcę zrobić krok wstecz. Owszem, to jest fajny krok i znam osoby, które w ten sposób również działają i zarabiają, natomiast ja nie chcę spędzać na rynkach masy czasu, nie chcę codziennie analizować rynków. Nawet pomimo tego, że mamy zautomatyzowany handel, czyli mamy komputer, który za nas otwiera i zamyka transakcje, to wciąż trzeba to nadzorować i każdego dnia trzeba żyć tymi rynkami i również sprawdzać po kilka razy.
Mówię o czasie przeszłym, ponieważ stwierdziłem, że robię krok wstecz i będę chciał skłaniać się coraz bardziej i bardziej w stronę strategii długoterminowych, ale również opartych na podejściu algorytmicznym, takim ilościowym. Myślę, że to jest to miejsce, w którym teraz się znajduję, to znaczy wydłużam coraz bardziej swój horyzont czasowy, jeżeli chodzi o moje inwestycje. Staram się robić to tak bardzo metodycznie, jak tylko potrafię i tak to upraszczać, jak to tylko możliwe. Nie staram się już być takim wielkim perfekcjonistą, jeżeli chodzi o moje bycie na rynku, tylko staram się wyznaczyć jakiś konkretny cel. Wiem mniej więcej, co jestem w stanie znieść na rynku, i po prostu staram się iść według obranego planu.
Kolejne pytanie od Piotrka: Jest takie jedno pytanie, które mnie męczy. Intensywnie edukuję się w kwestii rynków finansowych i giełdy od jakiegoś pół roku, więc może po prostu mam zły obraz świata. Otóż, skoro dobry wynik na giełdzie to 10-15 proc. w skali roku, to skąd historie o szybkim dorobieniu się milionów, podwojeniu kapitału w rok itp.?
Bardzo dobre pytanie. Myślę, że wiele osób, chociażby ja sam, wchodzi na rynek myśląc, że na rynku zarabia się szybkie pieniądze. W czasach, kiedy ja zaczynałem, oczywiście nie było Bitcoina, ale zaczął wchodzić Forex. Były też rynki lewarowane i też słyszało się o tym, jak to niektórzy dorobili się wielkich fortun.
Powiem w ten sposób: to, że zarabia się na rynku 10, 15, 20 proc., to już naprawdę świetni gracze. Gdy mówimy tu o karierze, która trwa dziesiątki lat, to tak to faktycznie wygląda. Jeżeli ktoś by faktycznie zarabiał 100 proc. każdego roku przez okres np. 20-30 lat, to warto wziąć kalkulator do ręki i po prostu zobaczyć, że taki osobnik najprawdopodobniej byłby wielokrotnie bogatszy od Warrena Buffetta.
To, że mówi się o tym, że ludzie zarabiają takie wielkie pieniądze, to tutaj – tak na szybko – dwie kwestie. Jedna kwestia to zwykłe szczęście. Jak ktoś sobie kupił bitcoina i wiele bitcoinów za grosze i później przespał, a nagle rynek wzrósł do kilku, kilkunastu tysięcy dolarów, no to faktycznie ktoś taki mógł stać się milionerem, ale to było bardziej szczęście niż umiejętność.
Jak ktoś sobie kupił bitcoina i wiele bitcoinów za grosze i później przespał, a nagle rynek wzrósł do kilku, kilkunastu tysięcy dolarów, no to faktycznie ktoś taki mógł stać się milionerem, ale to było bardziej szczęście niż umiejętność
Inny przykład to z kolei osoby, które zarabiają tak naprawdę na rynkach, ale w formie biznesu, to znaczy inwestują na tych rynkach, ale inwestują nie swoje pieniądze. Gościłem w ramach swojego podcastu kilka takich osób, które prowadziły fundusze, które zarządzały pieniędzmi innych ludzi.
Np. Linda Raschke zarządzała ponad 100 milionami dolarów, Andreas Clenow ok. pół miliardem dolarów. Jeszcze większą kwotą zarządzał Tom Basso.
I teraz sobie wyobraź: zarządzasz pół miliardem dolarów, 500 milionami dolarów. Zarobisz skromne, jak by się wydawało, 10 proc., czyli 50 milionów dolarów. Z tych 50 milionów dolarów ty zarabiasz 20 proc. ponieważ to jest twoje wynagrodzenie jako zarządzającego. Dodatkowo każdego roku zarabiasz jeszcze 2 proc. od zarządzanego kapitału. W ten sposób zarabiasz kilka ładnych milionów dolarów każdego roku. Co jest jeszcze lepsze w tym wszystkim, to np. Tom Basso zatrudniał w szczycie około 10 osób, jak wspominał w wywiadzie ze mną. Jeżeli on był w stanie zarobić w skali roku dla siebie ponad 10 milionów dolarów właśnie poprzez te opłaty, które otrzymywał od osób, których pieniędzmi zarządzał, no to przeciętnie wypadał mu milion dolarów, na jedną osobę oczywiście. Mówię to tak bardzo obrazowo, ale chodzi mi o to, żeby zauważyć, że dla pewnych osób inwestowanie pieniędzy na rynku to jest biznes i tak naprawdę na tym przede wszystkim zarabiają pieniądze.
Kolejna rzecz: słyszymy często o tym, że ktoś zarobił ogromne pieniądze, bo np. był wielki kryzys. Kolejna osoba, która była u mnie w podcaście, to jest Robert Pardo, facet, który w 2008 roku w 100 procentach działał na automatycznych strategiach, właśnie w tym kryzysie, w którym ja dostałem tak mocno po rękach. On wtedy zarobił, zarządzając ogromnym funduszem, nie pamiętam już dokładnie, ponad 140 proc. Kiedy większość ludzi traciła kariery, pieniądze, dorobek życia, on zarobił dla swoich klientów ponad 140 proc.
To nie znaczy, że Robert Pardo był w stanie uzyskać taki wynik każdego roku. To był wyjątkowy wynik i on o tym też wiedział.
Niestety problem polega na tym, że jak on zarobił takie wielkie pieniądze, to wtedy wiele osób do niego przyszło, bo chciało, żeby zarządzał też ich pieniędzmi. A jest coś takiego na rynku, jak powrót do średniej. Ciężko jest powtórzyć takie wyniki. Jeżeli on zarobił 140 proc., to należało oczekiwać, że w kolejnych latach te wyniki będą dużo, dużo gorsze. No i niestety te osoby, które do niego przyszły później, mogły się czuć rozczarowane, bo te wyniki były już nie do powtórzenia.
Kolejne pytanie od Łukasza: Czy w strategiach pasywnego inwestowania, np. GEM, lepiej używać kontraktów CFD zamiast funduszy typu ETF?
Oczywiście, jest dźwignia finansowa, ale już przed dokonaniem transakcji możemy wyjść z założenia, że inwestujemy w całą wartość kontraktu. Przykład takiego podejścia: kupuję kontrakt na WIG20 z depozytem zabezpieczającym w wysokości 100 zł. W głowie mam, że jest to jakby ETF o wartości 1000 zł – u większości brokerów obowiązuje dźwignia w wysokości 1:10.
Łukasz pisze dalej: Plusem takiego rozwiązania są mniejsze koszty. Co istotne, mając np. 1100 zł mogę stworzyć własny fundusz, polskie obligacje w WIG20 w proporcjach np. 50/50. A druga sprawa, jak pisze Łukasz, to możliwość obecności na różnych rynkach akcji: Polska, USA, Niemcy, Francja itd.
Uwaga ode mnie: nie jestem ekspertem od rynków nieregulowanych, a takimi rynkami są kontrakty CFD. CMC Markets – jak szybko przeczytałem, ma coś takiego jak koszt utrzymania pozycji na CFD na indeksy. Ten koszt jest oparty na międzybankowej stopie procentowej dla każdego indeksu plus – co jest istotne – 3 proc. na pozycji długiej, czyli to, co tutaj byłoby w przypadku GEM.
Taka mała dygresja: GEM jest to strategia, którą opisywałem u siebie na blogu, strategia długoterminowa, oparta na GEM – Global Equity Momentum, czyli globalna strategia akcji oparta na momentum. Jeżeli chodzi o oryginał tej strategii, to jej autor – Gary Antonacci – wspominał w swojej książce i wywiadzie ze mną o tym, żeby wykorzystywać do tego celu ETF-y. Nic nie mówił o CFD, ale może dlatego że w USA CFD są nawet zakazane. Jak już mówiłem, mam taki problem z CFD, że jest to rynek nieregulowany i nie mam tu doświadczeń. Jest tutaj pewne ryzyko, wynikające z tego, że jest to rynek nieregulowany.
Drugie zastrzeżenie, jakie mam, postrzegasz jak potencjalną zaletę; mianowicie to są te koszty. Nie płacisz może prowizji, ale płacisz koszt utrzymania. Jeżeli to jest koszt 3 proc., nie jestem przekonany, czy to jest taniej niż ETF-y.
Wreszcie sprawa ostatnia: mówimy tu o strategiach, które są strategiami ilościowymi. Innymi słowy jest pewien algorytm, jak na danych historycznych przetestować daną strategię i musimy mieć na wejściu jakieś dane. Jeżeli chodzi o CFD, to nie wiem, na ile te dane są wiarygodne. Na rynku CFD nie handlujemy przecież z rynkiem, tylko handlujemy de facto z brokerem. Pomijam tu aspekt, że broker może się posunąć do ciosów, ruchów poniżej pasa, co niestety się zdarza. Zwyczajnie nie jestem przekonany, czy CFD będzie się sprawdzać, jeżeli chodzi o podejście długoterminowe. Wydaje mi się, że CFD może mieć jakiś sens i zastosowanie w podejściu krótkoterminowym. Żeby zakończyć: nie jestem ekspertem od rynku CFD, mam doświadczenia z rynkiem akcji, z ETF-ami oraz z rynkiem regulowanym kontraktów długoterminowych.
Zwyczajnie nie jestem przekonany, czy CFD będzie się sprawdzać, jeżeli chodzi o podejście długoterminowe. Wydaje mi się, że CFD może mieć jakiś sens i zastosowanie w podejściu krótkoterminowym
Tomas pyta: co myślisz o ETF-ach. Czy są bezpieczne do inwestycji długoterminowych?
Dobre pytanie, nieco nawiązuje do poprzedniego. Przytoczyłeś cytat, w którym Warren Buffett nazwał rynek instrumentów pochodnych bronią masowej zagłady. Podlinkowałeś też artykuł do Seeking Alpha opisujący zagrożenia występujące w inwestowaniu na rynku ETF-ów. Przeczytałem go pobieżnie przed nagraniem. Chodzi o ten problem, który tak naprawdę pojawia się od lat, czy aby pasywne inwestowanie, czyli m.in. poprzez ETF-y, nie zabije rynku i nie spowoduje jakiegoś wielkiego krachu na tym rynku.
Mam tutaj kilka uwag. Po pierwsze inwestowanie z wykorzystaniem ETF-ów nie musi oznaczać inwestowania pasywnego.
Przykład: wspomniana strategia GEM. Bardzo zachęcam każdego, kto nie czytał mojego artykułu, do lektury. Jest to bardzo prosta strategia, bardzo łatwa nie tylko do zrozumienia, ale i do zastosowania, która może wykorzystywać ETF-y, ale nie żeby je pasywnie inwestować, ale żeby je inwestować w sposób aktywny. Może nie tak, że będziemy każdego dnia czy tygodnia coś zmieniać, ale przeciętnie raz – dwa razy w roku te pozycje w portfelu są zmieniane. Pomimo że wykorzystujemy ETF-a, nie ma tu mowy o pasywnym inwestowaniu. Mówiąc inaczej, kupując ETF-a nie jesteśmy od razu, jak to się mówi w informatyce – by default – inwestorem pasywnym.
Sprawa kolejna – ETF-y to nie tylko i wyłącznie indeksy giełdowe. ETF-y to również mnóstwo innych instrumentów. Np. coś takiego jak Smart Beta, czyli ETF-y implementujące różne takie faktory, które mają inwestować w spółki, które są tzw. spółkami wartościowymi (value investing). Czy też spółki, które płacą dywidendy, czy też spółki, które są oparte choćby o momentum, czyli coś już zbliżonego do GEM.
Co do zasady, jestem dość sceptyczny wobec takich konstrukcji ETF-ów. Wydaje mi się, że oryginalna koncepcja ETF-ów, wymyślona przez Jacka Bogle’a, ojca ETF-ów, to jest właśnie taki plain vanilla, taki czysty ETF, który ma replikować jakiś konkretny rynek, chociażby S&P 500 czy WIG20, czyli kupujący koszyk akcji i naśladujący rynek, a nie stara się go pobijać.
Warto sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ETF-y zdobyły popularność. One ją zdobyły dlatego, że osoby, które aktywnie zarządzają pieniędzmi, ludźmi, które prowadzą fundusze inwestycyjne – mówiąc wprost – dają ciała, dowożąc wyniki inwestycyjne gorsze w perspektywie wielu lat niż średnia rynkowa. Dlatego też powstała ta idea. Skoro goście, którzy są ekspertami i mają rzekomo czesać superwyniki, tak naprawdę przegrywają z tymi rynkami, to jak kupię sobie zwykły rynek i nie będę kombinował, to będę miał szansę na to, że zarobię więcej niż ci goście od zarządzania.
Myślę, że to jest taki system naczyń połączonych. Jeżeli za dużo osób będzie chciało de facto pasywnie inwestować, faktycznie długoterminowo w indeksy, to być może zaburzy to nieco rynek i te fundusze aktywnie zarządzane będą się mogły wykazać. Jak sobie wyobrażam, wtedy kapitał będzie przechodził do nich i te pasywne ETF-y, takie pasywne inwestowanie, mogą się w tym momencie cieszyć mniejszym zainteresowaniem. Czy one będą wywoływały jakieś specjalne wielkie zagrożenie? Jeżeli są wielkie spadki, jak w 2008 roku, to klasycznie zarządzane aktywne fundusze inwestycyjne również napędzają spadki. Ludzie się wycofują w panice i to jest coś naturalnego, bez względu na to, czy mam jedną akcję w portfelu, czy mam koszyk akcji, czy mam ten koszyk akcji zawarty w ETF-ie, czy w kontrakcie terminowym, czy w czymkolwiek innym – jak są spadki na rynkach, ja na tym tracę, tracą inwestorzy i robi się panika.
ETF-y nie muszą być czymś nadzwyczajnym. Zresztą w Polsce, w polskich funduszach inwestycyjnych jest taka możliwość, że nawet jak ktoś chce zamknąć jakąś pozycję na funduszu, to nie ma takiej możliwości, ponieważ właśnie są bardzo duże wahania na rynkach. Żeby tych wahań nie nakręcać, to fundusze nie dają klientowi możliwości wyjścia z takiej inwestycji. W tym kontekście uważam, że ETF jest bezpieczniejszy, bo choć rynek poleci bardziej, to jak ktoś będzie się upierał, to oczywiście zamknie tę pozycję. Z drugiej strony to jest rynek, jak będą wielkie spadki, to w pewnym momencie będą też inni, którzy będą chcieli na tych spadkach zarobić, i będą też tacy, którzy będą chcieć łapać te noże. Nie wydaje mi się, żeby ETF-y były tu czymś nadzwyczajnym, przynajmniej w takiej sytuacji, jaka obecnie ma miejsce.
Michael Burry, który stoi za tą tezą, że będzie wielki krach spowodowany ETF-ami, to jest facet, który dorobił się wielkiej kasy, stawiając na kryzys subprime’ów w 2007/2008 roku w USA. To jest facet zarządzający kasą innych ludzi, a więc jemu jest nie na rękę, żeby ludzie szli w stronę ETF-ów, tylko przychodzili do osób takich jak on, którzy tworzą fundusze inwestycyjne. Na to też warto zwrócić uwagę.
Warto mieć swój rozum i robić to, co uważamy za słuszne. Nie ekscytować się pochopnie, nie inspirować się innymi osobami, które powiedzą coś o rynku, nie zmieniać pod wpływem emocji swojego podejścia do rynku tylko dlatego, że coś przeczytaliśmy. Najlepiej po prostu nie czytać takich rzeczy.
Warto mieć swój rozum i robić to, co uważamy za słuszne. Nie ekscytować się pochopnie, nie inspirować się innymi osobami, które powiedzą coś o rynku, nie zmieniać pod wpływem emocji swojego podejścia do rynku
Tak już naprawdę na koniec: Gary Antonacci w połowie lat 70. pracował w Smith Barney, w takim już nieistniejącym banku inwestycyjnym, w którym tworzyli, jak Jack Bogle w tamtym okresie, fundusze indeksowe. Czyli to inwestowanie w indeksy to nie jest zupełnie coś nowego, co pojawiło się wczoraj, było już w latach 70. I później, tyle że nie było tak dostępne dla przeciętnego Kowalskiego, funkcjonowało raczej na poziomie instytucji.
Mówię to dlatego, że strategie indeksowe były dawniej obecne i większość krachów, jeżeli nie wszystkie, jakie wystąpiły dotychczas na rynkach, została spowodowana nie tym, że była strategia indeksowa, tylko przyczyny tkwiły w ekonomii. Tutaj tak naprawdę był trigger czy zapalnik, jeżeli chodzi o np. krachy giełdowe.
Artur ze stockbroker.pl, pytanie kompletnie niezwiązane z finansami, a o robienie podcastu: Jak dobrze rozpocząć rozmowę? To dla mnie jedna z większych trudności. Standardowo proszę gościa, żeby się przedstawił, trochę opowiedział o sobie, ale czuję, że to trochę sztampa. Masz może jakiś zapas pomysłów na dobry początek rozmowy?
Artur, muszę cię trochę zmartwić. 🙂 Niestety nie jestem zbyt oryginalny i robię to podobnie jak ty, po prostu proszę gościa o to, żeby się przedstawił. Np. Marek Jankowski w podcaście „Mała Wielka Firma” ma takie standardowe pytanie do gościa, prosząc go, aby opowiedział, jaką książkę ostatnio przeczytał. No cóż, nie będę kopiował od Marka, bo byłoby to już trochę faux pas. To tyle, jeśli chodzi o początek podcastu, jestem raczej nieoryginalny.
Jeżeli chodzi o koniec, to staram się zawsze poprosić swojego gościa, żeby ewentualnie powiedział coś, o co ja go nie zapytałem. To jest tak, że ja się do każdego wywiadu przygotowuję i staram się odrobić swoje zadanie domowe, ale to nie znaczy, że to, co było dla mnie ciekawe, to jest wszystko, co gość może ciekawego o sobie powiedzieć. Być może jest coś, o czym nie pomyślałem, albo coś, czego nie dostrzegłem, a zarazem coś, co warto, żeby gość powiedział. Dlatego zwykle na końcu pytam gościa, czy jest coś, co chciałby powiedzieć, a o co ja go jeszcze nie zapytałem. To tyle, Artur. Wybacz, ale jeśli chodzi o robienie podcastów, to ja też nie jestem – póki co – profesjonalistą. Warto zatem słuchać np. „Małej wielkiej firmy”, czyli Marka Jankowskiego, bo tam na pewno jest dużo więcej motywów do uczenia się, jeżeli chodzi o uczenie się od najlepszych.
Andrzej pyta: Jak sądzisz, czy zachodzi epokowa zmiana? I tutaj jest link do StrefaInwestorow.pl. Tytuł artykułu „Inwestowanie w wartość nie działa od 30 lat, a nie od dziesięciu lat i szybko to się nie zmieni” – przekonują naukowcy.
Moim zdaniem ten artykuł nie wnosi niczego nowego. Otóż już znacznie wcześniej naukowcy wskazywali, że jeżeli chodzi o tzw. inwestowanie w wartość, to tutaj ciężko o jednoznaczną przewagę rynkową. Np. w 2013 roku dwóch badaczy, Israel i Moskowitz, o których wspominałem w wywiadzie z Garym Antonaccim (zapraszam do wysłuchania, ale jest tylko w języku angielskim). Na początku lat 90. dwóch innych sławetnych naukowców – Fama i French – wzbudziło dużą ekscytację wśród inwestorów, zarządzających, jeżeli chodzi o tzw. value investing.
Niestety wielu badaczy popełniło w swoich badaniach błąd – błąd przeżywalności. Kiedy analizujemy historyczne zachowania spółek, to analizujemy te, które istnieją dzisiaj i które były obecne podczas badań 50 lat temu. Zwykle, co wynika z faktu, że takie dane są najłatwiej dostępne, nie bierzemy pod uwagę tych spółek, które w międzyczasie upadły. W takich analizach widzimy firmy Apple, Microsoft, Amazon itd., natomiast nie widzimy wielu firm, które miały bardzo podobny profil działalności, bardzo podobny start, ale po drodze coś im się nie udało. I bardzo często w swoich badaniach naukowcy też nie brali ich pod uwagę. Nie chodzi tu tylko o spółki technologiczne, tylko w ogólności chodzi o tzw. błąd przeżywalności, po angielsku survivorship bias.
Kiedy analizujemy historyczne zachowania spółek, to analizujemy te, które istnieją dzisiaj i które były obecne podczas badań 50 lat temu
Na bazie tych błędów można było wyciągać wnioski, które pokazywały, że to value investing działa. Nie chodzi o to, że ten value investing zupełnie nie działa. Nie chcę za głęboko wchodzić w temat, bo to jest temat na osobny odcinek. Jeżeli chodzi o value investing, to m.in. Gary Antonacci wspominał, że na mniejszych spółkach ten factor (czynnik), ten obszar, jeżeli chodzi o anomalia rynkowe, może przynosić pozytywne wyniki, ale właśnie na tych mniejszych spółkach, co jest pewną premią za brak płynności na rynku. To jest coś, co jest niedostępne dla tych większych inwestorów, czy to tych instytucjonalnych, czy też po prostu tych inwestorów, którzy mają większy portfel. Tam natomiast jest problem z kosztami transakcyjnymi, bo te poślizgi cenowe mogą być znacznie wyższe niż na tych płynnych rynkach, płynnych spółkach.
Pojawia się tu bardzo szybko taki kontrargument: Hello, ale przecież Warren Buffett to jest największa ikona, jeżeli chodzi o inwestowanie w wartość! No nie do końca, bo on ma bardzo specyficzne podejście, jeżeli chodzi o inwestowanie w wartość. I znów – to nie jest temat na ten odcinek. To, co warto zrozumieć, to to, że rynki finansowe to jest w dużej mierze pewna moda. Kiedy panowie Fama i French na początku lat 90. napisali, że to jest takie superhiper, no to wtedy powstało wiele funduszy (dzisiaj zresztą jest dużo ETF-ów opartych o ten factor tzw. value, czyli oparty o inwestowanie w wartość), ale to nie znaczy, że to daje superwyniki. To tylko znaczy, że jest wielu chętnych do inwestowania w taki sposób.
Jak wiecie, Warren Buffett nie inwestuje w ten sposób, że sobie kupi ETF-a, który wyszukuje spółki value, tylko robi to w zupełnie inny sposób. Aby zatem być inwestorem value, to kosztuje to trochę więcej zachodu, niż mogłoby się nam wydawać. Dlatego, jeśli ktoś myśli, że takim inwestorem value będzie mógł być w prosty sposób, np. replikując zachowania Warrena Buffeta, może być w dużym błędzie.
Ktoś może znów powiedzieć: „Ale ja to robię od kilku lat i zarabiam”. Tu można zadać pytanie: „OK, ale czy robiłeś to przed 2008 rokiem, czy mówimy o historii najnowszej, czyli po 2009 roku, kiedy twoja strategia, czy to, co nazywasz strategią, nie miało jeszcze szans na weryfikację rynkową, bo nie było większych spadków na rynku?”
Tak zupełnie na koniec: jeżeli chodzi o anomalia rynkowe, czyli takie rzeczy, które powodują, że możemy zarabiać na tych rynkach, to nie tylko jest value, czyli to inwestowanie w wartość. Polecam też chociażby momentum, które historycznie pokazuje, że pozwala zarabiać znacznie lepiej niż value investing. Co jeszcze ważniejsze, historycznie momentum – były badania, najdalej sięgnięto bodajże do XII wieku – jest kilkaset lat, które pokazują, że momentum działa. To jest coś, co naprawdę warto wziąć pod uwagę.
To jest taki bardzo trudny do zaakceptowania fakt, ponieważ wydaje się to takie bardzo nieoczywiste. Ale to, co chociażby teraz widzimy na rynkach, że te rynki się pną, pomimo że co chwilę słyszymy, że mamy jakiś szczyt szczytów, a rynek idzie w górę, mimo że niektórzy mówią, już od kilku lat „Już, już będzie spadało”, a ten rynek się pnie, prze w górę. To też jest m.in. przykład momentum. Nie mówię w tym momencie, że to jest takie proste, ale nie trzeba się ograniczać tylko i wyłącznie do value, bo największy inwestor na świecie to robi. Trzeba mieć też swój rozum i swoją ocenę i przede wszystkim brać udział w tej grze, w której mamy szansę ugrać coś dla siebie.
Michał pyta: Strategia GEM – co w przypadku, gdy obligacje i akcje będą przynosić straty? Taki scenariusz jest dość skrajny, chociaż na rynkach finansowych nie można niczego wykluczyć.
Oczywiście, bardzo dobre pytanie. Rzeczywiście nie można niczego wykluczyć. Pewnej odpowiedzi udzielę w swoim nowym artykule, który być może będzie już u mnie dostępny na stronie, kiedy będziesz słuchał tego podcastu.
Jeżeli chodzi o strategię również opartą o momentum doboru obligacji do portfela: zamiast prostego kupowania obligacji do portfela i liczenia na to, że zarobimy na tym, robimy to w bardziej inteligentny sposób. Tutaj strategia mówi: OK, dobierzemy sobie do portfela obligacje, ale nie te, które w tym momencie wydają nam się, że są fajne, ale te, które w tym momencie dają nam zarabiać, mają to momentum, są w tym momencie na fali wzrostowej. A jeżeli nie ma żadnych takich obligacji, to po prostu jesteśmy poza rynkiem obligacji. Jest to po prostu taki automatyczny mechanizm, coś podobnego jak GEM, tylko w odniesieniu do obligacji, który jest nam w stanie powiedzieć czy i jakie obligacje mieć w portfelu.
Dobierzemy sobie do portfela obligacje, ale nie te, które w tym momencie wydają nam się, że są fajne, ale te, które w tym momencie dają nam zarabiać, mają to momentum
Tu jeszcze uwaga dla mniej znających temat, którzy mogą się zapytać, dlaczego obligacje mogą przynosić straty. Nie dlatego, że nie zostaną wykupione – bo chodzi głównie o obligacje rządowe. Mówimy tu o sytuacji, o której większość z was na pewno wie – historycznie mamy najniższe stopy procentowe. A gdy stopy procentowe będą rosły, to naturalny mechanizm na rynku obligacji jest taki, że wycena tych obligacji będzie spadać.
Mówiąc krótko – na takiej inwestycji możemy wtedy stracić. Jeżeli jest to dla niektórych z was za mało zrozumiałe, to podlinkuję do tego odcinka artykuł, gdzie tłumaczę mechanizmy inwestowania w obligacje, choćby przez ETF-y, tak, żeby było to bardziej przejrzyste.
Drugie pytanie od Michała: Czy podzielasz zdanie Raya Dalio odnośnie sytuacji makroekonomicznej na świecie i jego dramatycznej wizji przyszłości?
No cóż… jeżeli chodzi o Raya Dalio, to jest to oczywiście absolutna ikona, jeżeli chodzi o inwestowanie – byłoby mi bardzo niezręcznie się z nim nie zgadzać. Przeczytałem artykuł, który podesłał na LinkedInie Michał, który o tym wspomina. Tak, zgadzam się z Rayem Dalio, że jesteśmy w takim miejscu, które może zwiastować pewien przełom na rynku, natomiast ja, nikt nie zna przyszłości, Ray Dalio też. On tylko mówi, że mamy pewne zdarzenia, które miały miejsce w przeszłości i które się skumulowały. Ten system, który funkcjonuje, może nie być w stanie funkcjonować dalej w tej samej postaci i będzie tutaj jakiś reset. Nie jest to jednak coś takiego, co już się nie zdarzyło w przeszłości, takie resety już miały miejsce.
Tu wspomniałbym o kimś takim, jak Ed Seykota, bardzo ekscentryczny powiedziałbym wręcz, ale bardzo dobry, uznawany za najlepszego trader. On z kolei ukuł pojęcie Govopoly. Też twierdzi, że ten system jest zepsuty, wskazując, że firmy, które mają już ustaloną pozycję, jak choćby Amazon, Apple, mają takie duże zaplecze finansowe, że mogą wpływać na działania polityków, którzy będą stanowić takie prawo, że te firmy po prostu będą się mogły niejako obudować na szczytach, nie dopuścić innych graczy, swojej konkurencji. Zabijanie konkurencji, zabijanie wolnego rynku również spowoduje, że ten system się zawali.
Co zrobić? I czy to będzie dramatyczna wizja przyszłości? Nie wiem. To na pewno będzie zmiana, szokująca dla wielu, natomiast jutro nastąpi – będzie inne, niekoniecznie gorsze. Często lubimy w tak czarny sposób patrzeć na przyszłość, bo po prostu jej nie znamy. A jak czegoś nie znamy, to się tego obawiamy.
Dla mnie pewną odpowiedzią na to, jak się zachować w takich sytuacjach, jest zachować się zgodnie ze swoim planem. Np. zmniejszać ryzyko, jeżeli działamy na rynku lewarowanym. Generalnie nie ulegać emocjom, tylko starać się realizować plan, który wcześniej przyjęliśmy, ewentualnie adaptując go do zmian, które zachodzą. Nie jest to takie proste, jak mi się tutaj powiedziało, ale jednak generalnie należy unikać działania w oparciu o czyste emocje.
Mateusz pyta: Ile lat już pan traduje i czy zarabia pan na tym?
Myślę, że częściowo odpowiedziałem już na to pytanie wcześniej, ale jeżeli chodzi o moje doświadczenia na rynku, to jest to już ponad 10 lat. Czy na tym zarabiam? Generalnie tak. To nie znaczy, że zarabiam każdego dnia, każdego tygodnia, a nawet każdego roku. Jeżeli chodzi o rynki, to stanowią one głównie element budowania mojego kapitału, pomnażania go, w bardziej efektywny sposób niż miałoby to miejsce na np. lokacie w banku. Nie jest to jednak środek do tego, żeby zarobić jakieś wielkie pieniądze i zrobić wielką karierę, bo ja nie zakładam biznesu związanego z inwestowaniem, np. nie tworzę żadnego funduszu inwestycyjnego, tylko staram się zarządzać na rynkach finansowych swoimi własnymi aktywami.
Jeżeli chodzi o rynki, to stanowią one głównie element budowania mojego kapitału, pomnażania go, w bardziej efektywny sposób niż miałoby to miejsce na np. lokacie w banku
Drugie pytanie od Mateusza: Czy analiza techniczna naprawdę działa?
To jest pytanie, które często się pojawia w polskim Internecie. Ja to pytanie zadałem również Lindzie Raschke, z którą miałem przyjemność dwukrotnie rozmawiać. To jest traderka, która ma niemal 40 lat doświadczenia na rynkach, jadła chleb z wielu pieców, jeżeli chodzi o handel na rynkach, i mówię tu o hardcorowej spekulacji. Jest to osoba działająca w wyjątkowo krótkim terminie, ale działająca również w oparciu o analizę techniczną, co sama przyznała. Gdybyś chciał wiedzieć, jak ona to robi, polecam choćby śledzenie jej Twittera lub chociażby przeczytanie mojego pierwszego wywiadu z nią, jest przetłumaczony na język polski.
Ona oczywiście powiedziała, że jeżeli ktoś uważa, że analiza techniczna nie działa, no to cóż, każdy ma prawo do swojej opinii. Sama jest żywym przykładem na to, że zarabia tak pieniądze i to obracając naprawdę bardzo dużym kapitałem. To nie znaczy, że zarabiała każdego dnia, jak przyznała, nawet nie każdego miesiąca – wow, to czasem jest problem, jak nie każdego miesiąca zarobimy, a niektórzy przez lata nie zarabiają. Ona powiedziała, że nie każdego miesiąca musi zarobić 10 proc. Ale mówimy tu o osobie, która jest wyjątkowa, jeśli chodzi o spekulacje, o trading. To jest, uważam, dobry przykład na to, że analiza techniczna działa. Nie chcę się tutaj odnosić do siebie, uważam, że lepiej wskazywać przykłady osób, które naprawdę na tym rynku funkcjonują dłużej niż niejednokrotnie osoby zadające pytania mają lat.
Inna kwestia – analiza techniczna jest tylko i wyłącznie pewnym narzędziem. Jeżeli zapytalibyśmy, czy młotek działa, to zależy, kto się tym młotkiem posługuje. Jeden może sobie tym młotkiem jedynie poobijać palce i powie, że ten młotek jest do niczego. Kolejna osoba może się tym młotkiem naprawdę sprawnie posługiwać. To nie jest więc wina młotka, tylko raczej „młotkowego”.
Tak jeszcze na koniec: namacalnym dowodem są pewne strategie, które przedstawiam też u siebie na stronie, strategie stricte oparte na analizie technicznej, czyli oparte na analizie cen. Mam przykład strategii i krótkoterminowej, i długoterminowej, właśnie wspominanej wielokrotnie w tym podcaście strategii GEM, więc zachęcam – wejdź na stronę i zobacz. To nie jest żadne voodoo, to są fakty. Tylko że to, że coś działa, działa historycznie i działa również rok do przodu, jak się później okaże, to nie znaczy, że każdy to potrafi zastosować. Jesteśmy ludźmi, tu dochodzą jeszcze aspekty psychologiczne.
I ostatnie pytanie od Mateusza: Czy warto tradować, jeśli jesteś studentem?
To zależy, co tak naprawdę chcesz w życiu robić. Uważam, że przede wszystkim w życiu należy robić to, co chcemy robić. Zakładając, że jesteś studentem, to prawdopodobnie nie masz jakiegoś wielkiego kapitału, ale przede wszystkim masz taki duży plus, że możesz sobie pozwolić na większy margines błędu. Jeżeli nie masz rodziny na utrzymaniu, jeśli jesteś np. na utrzymaniu rodziców, to możesz sobie pozwolić na pewne błędy, które by już nie uchodziły choćby osobom takim jak ja. Gdybym ja stracił kapitał, który mam, tylko przez to, że zrobiłem jakiś głupi błąd, to byłoby naprawdę kiepsko. Natomiast ty masz pewnie większy margines błędu.
Jeżeli cię to kręci, to OK, ale to nie znaczy, że trading będzie sam w sobie ścieżką do kariery, do szybkich pieniędzy. Jeżeli to ma być trading własnymi pieniędzmi, to traktuj to jako pomnażanie własnego kapitału. Będziesz musiał tu sobie odpowiedzieć na pytanie, czy czas, który na to poświęcasz, jest wart tego, co będziesz w stanie wyciągnąć z takiej aktywności. No niestety statystyki pokazują, że jest bardzo prawdopodobne, że będziesz musiał do tego dołożyć. Być może będziesz chciał wejść w temat zupełnie profesjonalnie i chcieć się zatrudnić w jakiejś instytucji, gdzie będziesz tradował już zawodowo nie swoimi pieniędzmi, to jest coś zupełnie innego.
Jesteśmy wolnymi ludźmi, wszystko jest dla ludzi, natomiast przestrzegam przed tym, że trading to jest cholernie ciężkie zajęcie. Tu znów wrócę do Lindy Raschke, którą bardzo cenię. Uważam ją za wiarygodną osobę, bo jej wyniki są oficjalnie znane choćby z tego powodu, że obracała pieniędzmi innych ludzi. Jest to też osoba, która powiedziała coś takiego ciekawego, że jeżeli chcesz się dowiedzieć kim jesteś, to rynki są chyba miejscem, gdzie uzyskanie takiej odpowiedzi będzie kosztowało najwięcej.
Bartosz pyta: W podcastach wspominasz, że pracujesz nad oprogramowaniem do backtestingu strategii. Na rynku jest dostępnych sporo gotowych rozwiązań. Z jakich już korzystałeś i co jest z nimi nie tak, że zdecydowałeś się stworzyć własne oprogramowanie?
To nie o to chodzi, że oprogramowanie, które ja znajdowałem, jest do kitu i tylko ja jestem w stanie zrobić coś świetnego. Przez lata tworzyłem wiele swoich rozwiązań. To są takie klocki, układanki, które można później przekładać i konfigurować w różny sposób, żeby uzyskać pewne rozwiązania. Będąc też programistą, robię to. I pewnie wielu programistów w mojej sytuacji również by tak działało. Lubię też mieć kontrolę nad tym, co robię, i tym, w jaki sposób coś się liczy. Żeby mieć większe zaufanie do wyników, które uzyskuję, to lubię to przeliczać przy pomocy własnych narzędzi, a nie cudzych.
Żeby mieć większe zaufanie do wyników, które uzyskuję, to lubię to przeliczać przy pomocy własnych narzędzi, a nie cudzych
A jeżeli chodzi o narzędzia, z których korzystałem… właściwie to nadal korzystam, aczkolwiek rzadziej, to są to AmiBroker i TradeStation.
Kolejne pytanie od Bartosza, w nawiązaniu do poprzedniego: Czy korzystałeś już z takich narzędzi online, jak Quantopian czy QuantConnect, które nie tylko umożliwiają testowanie strategii za darmo, ale również jest możliwość licencjonowania własnej strategii i zarabianie na tym?
Oczywiście znam te narzędzia online’owe. Jak już mówiłem, nie korzystam z nich po prostu dlatego, że mam swoje narzędzia i nie czuję takiej potrzeby. Jeżeli chodzi o możliwość licencjonowania swoich strategii i zarabiania na tym, to OK, to jest fajne. Nie będę ukrywał, mówiłem wielokrotnie o tym, w podcastach i w kilku innych miejscach, że tworzę pewne rozwiązania, które są bardzo wygodne dla mnie, ale chciałbym też, żeby mogły zostać zastosowane przez innych użytkowników. Quantopian i QuantConnect to są narzędzia dla zaawansowanych, dla ludzi, którzy mają cokolwiek pojęcia o strategiach, o programowaniu.
Marzy mi się zbudowanie narzędzia, które będzie służyło nie tylko mi czy innym programistom. Łatwo będzie mogło posłużyć do pokazania laikowi, że inwestowanie jest nie tylko proste, przynajmniej pod kątem technicznym, i że te strategie nie muszą być w żaden sposób skomplikowane. Każdy będzie mógł niemal namacalnie zobaczyć, jak ona działa, że można ją zmodyfikować, zmieniając nieco ustawienia, i zobaczyć, jaki wpływ na wyniki mają działania strategii.
Marzy mi się stworzyć takie rozwiązanie i udostępnić jako swój produkt. Nie ukrywam też, że będę to traktował jako biznes, żebym mógł jako programista stworzyć swój produkt i go sprzedać. Jeżeli to będzie produkt, który w moim mniemaniu będzie przedstawiał wartość dla użytkownika końcowego, a z drugiej strony ten użytkownik końcowy będzie faktycznie widział, że dla niego to również jest wartość i zechce go kupić. Bardzo bym chciał coś takiego móc dostarczyć i mam nadzieję, że będzie to miało miejsce w przyszłym roku.
Ostatnie pytania, właściwie seria pytań od Bartosza: Wspominałeś też, że do celów inwestycyjnych założyłeś osobną firmę. Chętnie posłuchałbym podcastu na ten temat, jeśli chciałbyś podzielić się takim doświadczeniami. Jak duży portfel trzeba mieć, żeby takierozwiązanie się opłacało? Domyślam się, że dla małych kwot koszty prowadzenia takiej firmy przekraczają oczekiwane stopy zwrotu. Czy jest to firma założona w Polsce? Jeśli nie, a domyślam się, że nie, to jakie kraje brałeś pod uwagę i jakie czynniki (podatki, stabilność prawa, dostępność rynków finansowych) zdecydowały?
Żeby tu nie owijać w bawełnę – chciałbym być tutaj szczery do bólu. Nie jestem żadnym doradcą podatkowym, a to są tematy skomplikowane. Ja zresztą nie lubię tematów podatkowych. Co jest najistotniejsze, domyślam się, że pytasz o to w kontekście osoby niemieszkającej w Polsce. Nie mieszkam w Polsce, nie jestem polskim rezydentem podatkowym. Nie podlegam pod te przepisy, które obowiązują polskiego rezydenta podatkowego. Mówię to dlatego, że owszem, posiadam spółkę za granicą, i to niejedną.
Ta, o którą pytasz, to jest spółka w Estonii. Dlaczego ją mam? Nie tylko dlatego, żeby móc tam inwestować, do czego spółka w Estonii świetnie się nadaje. Także dlatego, że środowisko dla prowadzenia biznesu w Estonii jest bardzo przyjazne dla przedsiębiorców, natomiast nie jest to żadna rekomendacja, żeby ktoś z was otwierał spółkę w Estonii, bo to jest bardziej skomplikowane, niżby to się mogło wydawać.
W 2017 roku nagrywałem w ramach mojego podcastu System Trader materiał o zakładaniu spółki w Estonii, który opublikowałem w styczniu 2018 roku. Okazało się, że pomimo tego, że od nagrania do publikacji minął miesiąc, to, co w 2017 roku z perspektywy polskiego rezydenta podatkowego było OK, w 2018 roku mogło już nie być OK. To są skomplikowane tematy.
Jeżeli ktoś mieszka w Polsce, ma tam swoje centrum życiowe, interesów osobistych, gospodarczych, to założenie spółki jest owszem możliwe, natomiast jeżeli jedynym celem miałoby być unikanie podatków w Polsce, to jest to bardzo zły pomysł. Zwłaszcza, że te przepisy niezwykle szybko się zmieniają, ale zmieniają się zwykle na bardziej rygorystyczne. Po prostu – żeby ktoś nie wpadł tutaj w konflikt z organami podatkowymi. Nie chcę tu udzielać więcej porad, bo nie jestem kompetentny w tej dziedzinie.
Co sprawiło, że zdecydowałeś się zakładać osobną firmę dla swoich inwestycji, a nie inwestować jako prywatny inwestor? Jest to spółka prawna, jej środki nie są twoimi środkami prywatnymi, więc korzystanie z nich może być utrudnione.
Zgadza się, jest utrudnione. Powiem w ten sposób: czuję się obywatelem świata, natomiast prawdopodobnie wrócę kiedyś do Polski. Mając dosłownie 20 lat na karku, podróżowałem po świecie, pracowałem za granicą. Później, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, i pojawiło się zdecydowanie więcej możliwości, jeżeli chodzi o takie działania transgraniczne czy za granicą, starałem się z tego czerpać dość obficie i robię to do dziś.
Są to rzeczy, które wymagają zaplanowania, które wymagają konsultacji z osobami, które znają się na prowadzeniu takich biznesów, powiedzmy w skali międzynarodowej. Trzeba też sporo odwagi, ponieważ to się komplikuje, kiedy się zdecydujemy działać – powiem nieco górnolotnie – w skali międzynarodowej. To nie jest tak, jak sobie założymy jednoosobową działalność w Polsce (sam miałem taką) i po prostu sobie działamy, i to jest dużo prostsze.
Nawet jak mamy jedną spółkę w Polsce, z o.o., ale działamy tylko w Polsce, to jest to dużo prostsze, niż jeżeli ta spółka działa na arenie międzynarodowej albo mamy jakieś oddziały zagraniczne itd. Wtedy to się naprawdę komplikuje i to już zdecydowanie jest temat, który wykracza poza formę podcastu, takiego odcinka jak dzisiejszy. Jeżeli ten temat będzie interesował większą liczbę osób, to postaram się zaprosić tutaj gościa, który jest ekspertem w tej tematyce i zadać jemu takie pytania, żeby to on na nie odpowiedział, jako ktoś kompetentny.
Jeszcze dwa pytania od Bartosza: Jakie rozwiązania zastosowałeś, żeby uniknąć podwójnego opodatkowania między spółką a tobą jako osobą prywatną?
Tutaj się nie da specjalnie wiele zdziałać, jeżeli chcemy działać zgodnie z prawem. Zdecydowanie nie polecam nikomu robienia czegoś, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, co łamałoby prawo, bo skuteczność organów podatkowych jest naprawdę coraz większa.
Zdecydowanie nie polecam nikomu robienia czegoś, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, co łamałoby prawo, bo skuteczność organów podatkowych jest naprawdę coraz większa
Jeżeli chodzi o takie kwestie, gdzie płacimy podatek osobisty PIT, to on jest uzależniony od tego, gdzie mamy rezydencję podatkową. Nawet jeżeli założysz spółkę, przykładowo w Estonii, załóżmy, że ona tam ma uzasadnienie gospodarcze itd., i wszystko jest lege artis, to spółka zapłaci tam CIT, ale PIT przy dystrybucji dywidendy i tak będziesz musiał odprowadzić w Polsce. Jeżeli zatem chodzi o unikanie podwójnego opodatkowania… niestety, ten podatek trzeba płacić.
Może jedno zastrzeżenie, ale takie z podwójnym podkreśleniem: jeżeli w Estonii jesteś rezydentem podatkowym, to faktycznie tam płaci się CIT i nie ma wtedy PIT-u, PIT wynosi 0 proc. To jest fakt: jeżeli masz spółkę w Estonii, jesteś estońskim rezydentem podatkowym, co jest kluczowe, płaci się tylko CIT na poziomie spółki, a PIT wynosi 0 proc.
Ostatnie pytanie w tym samym klimacie: Jak minimalizujesz wysokość podatków? Przypuszczam, że dopóki nie wypłacasz środków ze spółki, możesz korzystać z preferencyjnych warunków, ale w przypadku wypłaty pieniędzy na własne konto płacisz podatki według prawa miejsca, w którym mieszkasz, co nie zawsze jest optymalne.
Jest tak, jak piszesz. Jeżeli wypłacałbym pieniądze ze spółki, no to wtedy opłacałbym ten podatek osobisty PIT tam, gdzie jestem rezydentem podatkowym. Legalnym sposobem na uniknięcie tego czy przesunięcie w czasie jest przetrzymanie pieniędzy w spółce czy reinwestowanie ich. Ja żadnej specjalnej optymalizacji nie robię.
Jeżeli ta tematyka będzie się cieszyła większym zainteresowaniem, to mogę zaprosić tutaj gościa, który jest ekspertem, jest kompetentny w tym zakresie i jego przepytać na tę okoliczność.
Mariusz pyta: Jesteś koderem i traderem, rozumiem, że na etacie w IT. Nie myślałeś o tym, żeby przejść na zawodowstwo w inwestowaniu? Mam na myśli, żeby zająć się tradingiem na cały etat. Masz zaplecze koderskie, więc mógłbyś zrobić karierę w tradingu.
Mówiąc wprost: działam już sporo lat w IT, ponad 10, właściwie to 15, a prace, które wykonuję, są już – powiedzmy – lepiej płatne. IT jest w ogóle dość dobrze opłacaną branżą, jest w grupie branż lepiej płatnych. Jako programista, nawet realizując cudze projekty, bez praktycznie żadnego ryzyka, mogę zarabiać kwoty przekraczające pół miliona złotych w skali roku. Po co się zatem kopać z rynkiem i ryzykować utratę kapitału, który już mi się udało zbudować przez kilka ostatnich lat?
Osobiście, jeżeli chodzi o moje podejście do rynków, dojrzałem do tego, żeby sobie powiedzieć, że nie będę zawodowcem, jeżeli chodzi o handel, trading czy inwestowanie. Zawodowcem w sensie, że będę pracował dla jakiejś instytucji czy może prowadził jakiś fundusz. Rynki wykorzystuję tylko do tego, żeby móc pomnażać swój kapitał, który jednak zarabiam w innym miejscu. Taki układ jest dla mnie bardzo sensowny. Jeżeli jestem w stanie zarobić więcej pieniędzy w miejscu, gdzie ryzyko praktycznie nie istnieje, to następnie lepiej dla mnie jest przesunąć je na rynek finansowy, gdzie mam jakąś wiedzę i starać się je pomnażać tam bardziej aktywnie, niż miałoby to miejsce na jakiejś lokacie w banku.
Z drugiej strony nie chcę rozbudzać niczyjej wyobraźni i nie chcę, żeby to plastikowo brzmiało: że nagle ktoś, kto ma 20 lat i zastanawia się nad swoją karierą życiową, będzie chciał pójść w IT tylko dlatego, że są tam wielkie pieniądze. Ale jeżeli ktoś jest doświadczony w IT, są np. pary czasami, sam znam takie osoby, które zarabiają po milion i więcej złotych rocznie. Im naprawdę rynki finansowe nie są do niczego potrzebne. Oni mogą nawet tracić na tych kontach w banku, że inflacja będzie im przeżerała część tych pieniędzy, a oni i tak wyjdą na swoje, bo zarabiają bardzo duże kwoty. Myślę, że wielu z nich nie przekonałoby się do tego, żeby jakoś bardzo ryzykownie pomnażać swój kapitał, mając dużą niepewność co do wyniku na końcu.
Drugie pytanie od Mariusza: Czy za profity z tradingu udało ci się zrealizować jakieś prywatne cele, kupiłeś sobie samochód, spłaciłeś jakieś kredyty, opłacałeś jakieś rachunki itp. Czy to było bardziej na zasadzie, że jak coś będzie, to fajnie, a jak nie, to nie.
Poniekąd już na to odpowiedziałem. Staram się o to, żeby mój kapitał rósł każdego roku. Dzięki temu, że nieźle zarabiam, stać mnie na to, żeby dokładać każdego roku do tej kupki świeży kapitał. Nie żyję natomiast z tradingu w tym rozumieniu, że nie mam potrzeby, żeby sięgać tam po pieniądze. Staram się tylko na rynku pomnażać ten kapitał, żeby go szybciej czy bardziej efektywnie budować – i to tyle.
Marcin pyta: W jaki sposób poszukujesz automatycznych strategii inwestycyjnych?
Bardzo dobre pytanie. Nie poszukuję w żaden specjalny sposób, bo tych strategii jest bardzo dużo i to w domenie publicznej. Jeżeli chodzi o strategie krótkoterminowe, to kiedyś robiłem eksperyment z tzw. algorytmami genetycznymi. Być może kiedyś nagram o tym podcast, bo swego czasu w Polsce, kiedy ja z niego korzystałem, to inne narzędzie było dość popularne. Uważam, że jeżeli ktoś nie ma pojęcia, co robić z takimi algorytmami, to niestety jest to droga na szafot i niczym dobrym to się nie skończy. Dla tych, którzy nie znają tego tematu: algorytm genetyczny to jest takie rozwiązanie, które na zasadzie heurystyki szuka optymalnego rozwiązania. Dajemy mu jakieś dane historyczne, na podstawie których on stara się dopasować jakąś optymalną strategię.
Obecnie przechodzę w stronę inwestowania długoterminowego (ale nadal będę też utrzymywał krótkoterminową aktywność rynkową, tyle, że na dużo mniejszą skalę). Tu jest takie mnóstwo dostępnych publicznie strategii, że jest inny problem: jak wszystko to przetrawić i dobrać coś, co pasuje mi osobiście. Poza tym dobrać to w taki optymalny sposób, w tym znaczeniu, że największym problemem nie są strategie, że my szukamy jakiejś strategii, która jest cudowna, tylko największym problemem jesteśmy my sami. Nawet mając świetną strategię w ręku nie jesteśmy w stanie przy niej wytrwać i za tą strategią podążać, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy na rynku dzieje się źle i ta strategia nie zarabia, czy wręcz traci pieniądze. Wtedy zaczynamy robić jakieś paniczne, nerwowe ruchy, które zwykle się źle kończą.
Nawet mając świetną strategię w ręku nie jesteśmy w stanie przy niej wytrwać i za tą strategią podążać, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy na rynku dzieje się źle i ta strategia nie zarabia, czy wręcz traci pieniądze
Paweł pyta: Zainteresowała mnie strategia Gary’ego Antonacciego, a zwłaszcza jego wpisy mówiące o prawnie zastrzeżonych rozszerzeniach do strategii Dual Momentum w odniesieniu do obligacji. Wspominałeś, że będziesz przygotowywał o tym artykuł.
Zgadza się. Kiedy odsłuchujesz ten podcast, to powinien być już u mnie dostępny na stronie. Jeśli nie, to powinien być dostępny na dniach, jak to się mówi.
Drugie pytanie od Pawła: Obiecałeś, że pokażesz blockera, przy pomocy którego można inwestować w ETF na rynku amerykańskim, tzn. chodzi o ETF notowany na giełdach amerykańskich – bez konta profesjonalnego. Czy uchylisz rąbka tajemnicy? Ze mi znanych to jest Exante, ale tutaj jest niepewność wynikająca z lokalizacji biznesu na Cyprze/Malcie oraz DIF – wysokie opłaty.
Jeżeli chodzi o dom maklerski czy o brokera, który udostępnia ETF-y notowane na rynku amerykańskim, to jest tylko jeden wymieniony przez ciebie – DIF. Tutaj faktycznie jest problem – tak jak mówisz – z wysokimi opłatami. Jeśli dobrze pamiętam, to jest przeciętnie 15 dolarów od zakupu pakietu ETF-ów. Jeżeli takie konto miałoby nam służyć do aktywnego handlu, to to jest sporo, jeżeli natomiast robimy 1-2 transakcje w roku i to jeszcze na większym kapitale, liczonym w dziesiątkach czy wręcz setkach tysięcy dolarów, to ta opłata może być do przełknięcia. Trzeba wiedzieć, że opłaty są nie tylko w postaci prowizji, co musimy wziąć na klatę, ale również dodatkowo dochodzą spready, tutaj jest kwestia płynności – to też trzeba wziąć pod uwagę. Być może będę rozmawiał z kimś z DIF i nagram jakiś materiał, gdzie o ETF-ach notowanych na rynku amerykańskim będę w stanie porozmawiać i nieco pomóc tym, którzy nie mają profesjonalnego konta.
Seria pytań od Tomasza: Niedawno trafiłem na twój blog. Przekazujesz bardzo ciekawe treści związane z inwestowaniem. Mam do ciebie kilka pytań lub nawet propozycji tematów na bloga. Jeżeli będziesz miał chwilę czasu, odpowiedz proszę. Pierwsze pytanie: Interesują mnie strategie długoterminowe. Twój post o wykorzystaniu momentum daje dużo do myślenia (chodzi zapewne o strategię GEM Gary’ego Antonacciego). Jest to jedna ze strategii, która mi się szczególnie podoba. Moją ulubioną grupą jest podążanie za trendem. Jaką masz opinię o następujących ulepszeniach? Wykorzystanie Nasdaq zamiast S&P 500 – teoretycznie znacznie wyższe stopy zwrotu. I drugie ulepszenie: zamiast porównania ze stopą wolną od ryzyka zastosowanie średnich kroczących. Wygląda, że działają z mniejszym opóźnieniem.
Tak na szybko: oczywiście można spróbować różnych zmian. To, co robimy w systemie, robimy z pełną świadomością i odpowiedzialnością za to, co otrzymamy na wyjściu. Jeżeli mamy ograniczony zbiór danych i robimy to np. dla ostatnich 5-10 lat i widzimy, że tam się coś poprawiło w takiej strategii, to byłbym bardzo ostrożny. Myślę, że dla wielu osób, które nawet mają doświadczenie w budowaniu takich modeli rynkowych, to w ograniczeniu mogą być właśnie dane, a właściwie ograniczony dostęp do danych historycznych, tak żeby, jak na przykład Gary Antonacci, móc przeprowadzić symulację od 1950 roku. Dlatego też byłbym bardzo ostrożny, ale nie mówię, że nie można niczego robić, to nie jest wzorzec kilograma z Sèvres pod Paryżem.
Drugie pytanie: Słyszałeś o strategii Dogs of the World? (i tu jest link do bloga independenttrader.pl) Wygląda na strategię bardziej aktywną, jednak i tutaj transakcje są zawierane rzadko i na długi czas. Czy masz może opinię o takim sposobie inwestowania?
Pomysł wydaje się bardzo sensowny.
Zerknąłem sobie przed nagraniem na ten artykuł. Generalnie taki portfel, tzw. Permanent Portfolio, czyli taki stały portfel, to jest coś, co wchodzi w grupę tak zwanych TAA, czyli Tactical Asset Allocation – taktycznej alokacji aktywów, jak byśmy to przetłumaczyli na język polski. To jest coś, co lubię, bo już można to podpiąć pod takie ilościowe zarządzanie, ilościowe inwestowanie na rynku finansowym, chociaż jeszcze w takiej wersji – powiedzmy – buy and hold.
W artykule nie ma jakichś bardzo szczegółowych wyników i nie wiem np. za jaki okres do końca, jakie tam były standardowe odchylenia, jakie obsunięcia, jak to przebiegało w czasie, żebym mógł naprawdę się przyjrzeć detalom. Podobno stoi za tym portfelem Marc Faber.
Nomen omen jest dwóch panów, którzy nazywają się Faber, jest jeszcze Meb Faber. Marc Faber, jeśli się nie mylę, jest chyba Szwajcarem, a przynajmniej mówi po angielsku z takim dziwnym akcentem. Meb Faber jest Amerykaninem. Obaj są znani w świecie finansów rynków inwestycyjnych. Zdecydowanie bardziej sobie cenię Meba Fabera, dlatego, że on się zajmuje stricte właśnie takim ilościowym inwestowaniem. Marc Faber, OK, jest zdecydowanie człowiekiem sukcesu, natomiast mi się wydaje, że on jest lepszym sprzedawcą. Sam zresztą kiedyś chyba powiedział, że najwięcej zarabiają ci, którzy stoją za funduszami, a nie klienci tych funduszy. A on właśnie wieloma funduszami zarządzał.
Zresztą Marc Faber to jest dla mnie taki człowiek, którego ja nie do końca czuję i dlatego też może sceptycznie podchodzę do jego pomysłu portfela. Nie chcę go przekreślać, bo – jak mówię – nie znam go w detalach.
Zwróciłem uwagę na jego imię i nazwisko, bo tak mi się akurat skojarzyło, że dosłownie dwa tygodnie temu zupełnym przypadkiem wpadłem na wywiad z Markiem Faberem z 2013 roku. Powiedział tam, że nie widzi powodów, żeby kupować akcje na S&P 500 powyżej 1800 punktów. Kiedy nagrywam ten odcinek, mamy listopad 2019, S&P 500 jest powyżej 3000 punktów. Ale to taka dygresja.
Odpowiadając na twoje pytanie: lubię podejście taktyki Tactical Asset Allocation, czyli takich portfeli, chociaż bardziej w wydaniu takim timingowym, czyli już bardziej aktywnym, jak chociażby GEM. Jeżeli chodzi o tę strategię, to musiałbym się jej bliżej przyglądnąć w szczegółach. W tym artykule podanym przez ciebie takich detali, takiego mięsa technicznego nie widziałem, to był taki bardziej opisowy artykuł.
Pytanie kolejne: Czy widzisz jakieś twarde powody wyższości akcji nad ETF-ami w długim terminie. Oczywiste jest, że teoretycznie akcje mogą dać większy zwrot, jednak najważniejszym kryterium wydaje się gust inwestora.
Oczywiście, że najważniejszy jest gust inwestora, w tym sensie, że powinniśmy dobrać strategię, która nam odpowiada. Z pewnością przewagą akcji jest to, że jak ją kupisz, to ponosisz koszt jednorazowo w postaci prowizji, jakiegoś tam poślizgu cenowego. Ale jeżeli będziesz trzymał taką akcję do końca życia, to jest to faktycznie jedyny koszt, jaki ponosisz i później możesz tylko spijać śmietankę, jeżeli był to dobry zakup. Jeżeli chcesz być bardziej zdywersyfikowany, to tutaj ETF może być pomocny, ale to znów nie znaczy, że kupisz „na pałę” ETF-a, tylko musisz wiedzieć, co robisz, po co to robisz i musisz wiedzieć wcześniej, a priori, co chcesz osiągnąć. Sam ETF tego dylematu za nas nie rozwiąże.
Najważniejszy jest gust inwestora, w tym sensie, że powinniśmy dobrać strategię, która nam odpowiada
Kolejne pytanie Tomasza: Czy w pracy zawodowej, jako programista Java, masz styczność z rynkami finansowymi? Również jestem deweloperem, jednak o odrobinę innej specjalizacji.
Nie, nie mam. Miałem kiedyś takie ambicje i taki plan, ale stwierdziłem jednak, że to nie jest to, co mi odpowiada. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że zdecydowanie nie żałuję, że wtedy z tego zrezygnowałem. Nie zdradzając za wiele powiem, że lata temu miałem mały epizod z dużym bankiem inwestycyjnym, ale właśnie na takim gruncie programistycznym. Ale to był tylko epizod i nic więcej.
I ostatnie pytanie: Czy masz jakieś rady dla początkującego programisty? Rzadko spotykam kogoś z tak dużym doświadczeniem, kto dodatkowo pracuje jako freelancer.
To jest dość trudne pytanie, ponieważ nie sprecyzowałeś, czy chodzi ci bardziej o porady techniczne, czyli np. język czy bardziej o porady na wysokim poziomie. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żebyśmy robili to, co daje nam frajdę, żebyśmy się nie męczyli. Jeżeli jesteśmy w miejscu, w którym po prostu pracujemy i otrzymujemy pieniądze, ale nie daje nam to żadnej satysfakcji, to nie ma to sensu. Po prostu szkoda życia. A więc jeżeli lubisz to, co robisz, lubisz pracę programisty, programowanie, takie różne zagwozdki techniczne, no to super, rozwijaj się. To, co mógłbym polecić, to brać udział w takich projektach, które cię rozwijają.
To, co ja bym mógł zrobić inaczej, jak patrzę na to z perspektywy czasu, to jako programista szybciej bym starał się pracować w takim projekcie prywatnym, który docelowo miałby tworzyć mój produkt. Mówiąc krótko – starać się zrobić krok ze świata programisty w stronę świata biznesu, aby móc po prostu swój potencjał wyskalować i zarobić większe pieniądze, a nie być tylko takim klepaczem. Nie chcę, żeby to tak pejoratywnie zabrzmiało, bo w świecie programistów, nawet będąc takim – powiedzmy – szeregowym programistą, jakkolwiek to brzmi, można zarobić bardzo przyzwoite pieniądze. Jeżeli kogoś to cieszy, to wszystko jest jak najbardziej OK.
To tyle z mojej strony. Wyszło tego całkiem sporo. Przepraszam, jeżeli nie odpowiedziałem na pewne pytania wyczerpująco, ale starałem się odpowiedzieć na większość pytań, które do mnie spłynęły. Myślę, że bardzo duża część tych pytań, jeżeli miałaby być opowiedziana dogłębnie, wymagałaby po prostu nagrania osobnego odcinka podcastu poświęconego temu pytaniu. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. Jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim, którzy przysłali mi swoje pytania. Jeżeli taka forma pytań i odpowiedzi przypadnie wam do gustu, to będzie szansa na to, żeby w przyszłości to powtórzyć.
Tymczasem chcę życzyć wam wszystkiego dobrego. Zachęcam też, jeżeli wam się podobało to, co słyszeliście i to, co w ogóle robię, żebyście się podzielili tym materiałem z innymi. Jeżeli więcej osób będzie słuchało tego, co robię i więcej osób będzie czytało to, co piszę, to będzie większy sens, żebym to wszystko dla was, dla ciebie tutaj robił. Z góry bardzo dziękuję, życzę wszystkiego dobrego.
Do usłyszenia, bye-bye! 🙂
Podobał Ci się artykuł?
Jeśli chcesz, żebym Cię poinformował mailem, gdy pojawią się nowe artykuły, zapisz się poniżej. 🙂