#037: Mit finansowych ekspertów
Nie lubię teorii spiskowych — uważam, że tworzone są one na zapotrzebowanie osób, które dzięki nim mogą poczuć się mądrzejsze, niż wskazywałyby na to obiektywne czynniki. Dziś poruszam kwestię, która wydaje się być taką teorią spiskową, tyle, że tylko z pozoru — mówię bowiem o micie finansowych ekspertów, którzy to rzekomo posiadają ekspercką wiedzę z zakresu inwestowania na rynkach kapitałowych.
Nie jest to jednak wyssana z palca teoria, ponieważ istnieje masa dowodów wskazujących na to, że tak zwani finansowi eksperci to tylko, w najlepszym przypadku, wytwór mediów i speców od marketingu. A bywa i gorzej — możemy trafić na zwykłych szarlatanów i oszustów.
Mam ogromny komfort w tym, że mogę szczerze mówić i pisać o rynkach finansowych. Nie muszę lukrować rzeczywistości, by przypadkiem nie urazić osób, którym na rękę jest status quo w świecie inwestycji. I dlatego dziś otwarcie mówię: fundusze inwestycyjne aktywnie zarządzane to ściema, za którą stoi ogromny kapitał i marketing. Fundusze inwestycyjne nie dowożą tego, co obiecują klientom. Nagminnie manipulują wynikami, tak by pokazywać to co jest wygodne, a skrzętnie chować mocno skrzeczącą rzeczywistość. To dość proste, gdy naprzeciw ma się klienta detalicznego, który zwykle nie ma bladego pojęcia o inwestowaniu. Dlatego jedyna broń w zderzeniu ze sprzedawcami marzeń, to edukacja finansowa społeczeństwa!
W tym odcinku
- Kim jest „ekspert” i dlaczego ludzie tak ich kochają?
- Czy uważam siebie za eksperta? (sic!)
- Pół żartem, pół serio: eksperci w degustowaniu wina
- Dlaczego fundusze inwestycyjne aktywnie zarządzane są tylko marketingowym sloganem bez pokrycia w faktach?
- Jeśli nie fundusze inwestycyjne, to co?
DO PRZEMYŚLENIA Największe autorytety ze świata finansów, jak John Bogle, Warren Buffett czy Burt Malkiel, żeby tylko wymienić kilka nazwisk, uważają, że nie powinniśmy nawet próbować pobijania rynku. Nie tylko mamy nikłe na to szanse, ale co gorsza – w niewiele lepszej sytuacji są tak zwani eksperci czy doradcy. John Bogle mówi wprost: maksymalna dywersyfikacja, minimalne koszty i maksymalna optymalizacja podatkowa to kwestie o których nie można absolutnie zapominać w inwestowaniu. Wspomnij o tym swojemu doradcy, gdy będzie próbował Ci wcisnąć cudowny produkt inwestycyjny.
Polecane materiały (książki, linki)
- 📖 Zrób to sam: 15% zysku rocznie, czyli prosta, długoterminowa strategia dla rynku akcji i obligacji
- 🔊 ST 026: ETF, czyli co to jest, dlaczego warto się tym zainteresować i na co uważać
Dlaczego koszt, jaki ponosimy w trakcie inwestowania jest tak istotny?
Może niech przemówią liczby (dla uproszczenia przekazu w zaokrągleniu). Wyobraźmy sobie, że inwestujemy 100 000 PLN. Załóżmy też, że rocznie nasza stopa zwrotu z inwestycji wynosi 6%. W takim wariancie po 25 latach inwestowania nasza kwota urośnie do 430 000 PLN.
A co, gdybyśmy po drodze musieli ponieść koszt za zarządzanie naszą inwestycją w wysokości 2% rocznie od wartości naszego rachunku? Po 25 latach inwestowania nasza kwota urośnie do 260 000 PLN (przy opłacie rocznej 4%, zaledwie do niespełna 160 000 PLN!).
Tak, to oznacza, że 40% naszego zysku zjadają opłaty! Niby „tylko” 2% opłaty rocznie, ale w perspektywie 25 lat oznacza to, że komuś płacimy 170 000 PLN! A przy opłacie 4%, opłaty skonsumują ponad 60% naszej inwestycji!
Dla porównania analogiczna inwestycja, gdzie opłata za zarządzanie wynosiłaby 0.25% rocznie, urosłaby do kwoty ponad 400 000 PLN. To oznacza, że zarobiliśmy ponad 140 000 PLN więcej! Ta sama inwestycja, inne koszty za zarządzanie.
Dlatego kontrola kosztów, jakie ponosimy w trakcie trwania naszej inwestycji jest tak kluczowa. Właściwie to najprostsza droga do poprawienia naszego wyniku inwestycyjnego, bo nad kosztami mamy całkowitą kontrolę, znamy je a priori. To jest można powiedzieć „darmowy obiad” w świecie inwestycji.
I dlatego też nie daj sobie wmówić żadnemu specowi od sprzedawania marzeń, że produkt, który Ci wciska jest taki cudowny, jeśli po drodze ponosisz takie wielkie koszty. W sytuacji gdzie większość funduszy, nawet pomijając koszty, przegrywa z szerokim rynkiem, to może i taki produkt jest świetny, ale… dla samych funduszy inwestycyjnych.
Zaproszenie do dyskusji
Serdecznie zapraszam Cię do komentowania i zadawania pytań, bezpośrednio na tej stronie poniżej, lub na mojej stronie na Facebook’u lub moim profilu Twitter’owym.
Alternatywnie możesz zadać pytanie głosowe, nagrywając się na SpeakPipe. Pamiętaj tylko, że masz 90 sekund na nagranie 🙂
Bardzo zależy mi na Twoim głosie, za który już teraz z góry bardzo dziękuję 🙂
Wstęp
Dzień dobry, dzień dobry. Witam cię serdecznie w 37. odcinku podcastu System Trader.
Zasiadam dziś, 1 października przed mikrofonem po bardzo długiej przerwie, bo ostatnio chyba byłem przed mikrofonem w sierpniu albo nawet w lipcu 2019 roku. W międzyczasie wakacje, sporo spraw prywatnych na głowie, to wszystko spowodowało, że jest spowolnienie w tworzeniu nowych materiałów. W tle też pracuję nad własnym oprogramowaniem, które ma właśnie pomagać w podejmowaniu lepszych decyzji inwestycyjnych. Na razie wyniki tej pracy są zupełnie – że tak powiem – niewidoczne na zewnątrz. Być może z końcem tego roku albo z początkiem przyszłego roku zacznę publikować pierwsze materiały, które będą właśnie pochodziły z tego oprogramowania, nad którym pracuję, aby móc podzielić się z wami pierwszymi przemyśleniami, pierwszymi uwagami co do pewnych strategii poruszania się po rynkach kapitałowych.
Poza tym trzeba jeszcze wiedzieć, że tak naprawdę podcast jest dla mnie na razie hobby. W tym znaczeniu, że zupełnie na tym nie zarabiam, a więc muszę zarabiać w innym miejscu. Jestem programistą i biorę też udział w innym projekcie, w którym po prostu zarabiam na życie.
Staram się też w międzyczasie przeorganizować swoją pracę, swój styl pracy tak, aby ta praca była bardziej wydajna, bardziej produktywna, aby po prostu mądrzej pracować. Pochwalę się: zatrudniłem w Indiach wirtualną asystentkę. Dlaczego w Indiach? Dlatego, że jak się nietrudno domyślić, jest to na pewno taniej niż gdybym szukał takiej asystentki np. w USA. Kwestia jest dla mnie o tyle istotna, żeby to była asystentka, która jest gdzieś za granicą, ponieważ chodzi o spisywanie m.in. podcastów, które nagrywałem w języku angielskim.
Pewnie mógłbym znaleźć kogoś takiego w Polsce. Z drugiej strony ja tak naprawdę również w Polsce nie mieszkam, póki co więc wybór padł na Indie. Zobaczymy, jak to w praktyce będzie się sprawdzało, ponieważ taka asystentka nie tylko będzie spisywała moje podcasty, które nagrywam z gośćmi w języku angielskim, ale też będę starał się jej tutaj podsuwać mniejsze zadania do zrealizowania. Sam jestem ciekaw wyników, tak że jak będę miał po jakimś czasie coś ciekawego do opowiedzenia w tym temacie, to z pewnością się ze wszystkimi podzielę.
Dziś porozmawiamy sobie o ekspertach finansowych czy ekspertach do spraw inwestowania na rynkach kapitałowych. Ten temat chodził mi po głowie już jakiś czas, ale nie mogłem się jakoś do tego zabrać. Miałem różne koncepcje w głowie, ale w końcu w wakacje miałem troszkę czasu dla siebie. Wpadła mi w końcu w ręce książka, o której tak naprawdę wiedziałem już znacznie wcześniej. ale nie miałem jakoś okazji jej przeczytać pod tytułem I will teach you how to be rich, czyli Nauczę cię, jak być bogatym. Autorem tej książki jest Ramit Sethi, to jest taki odpowiednik – mam nadzieję, że Michał się nie obrazi – Michała Szafrańskiego, tyle że w Stanach Zjednoczonych. Właśnie ta książka była dla mnie takim triggerem do tego, aby nagrać odcinek o ekspertach finansowych.
Kim jest ekspert?
No właśnie, ale kim jest ekspert i dlaczego zwykle tak kochamy ekspertów, czy zwykle tak kochamy radzić się ekspertów? Według słownika języka polskiego ekspertem jest ktoś, kto jest uznawany za autorytet w jakiejś dziedzinie wiedzy. Eksperci wzbudzają zaufanie, ponieważ zwykle mówią o rzeczach, o których nie mamy pojęcia, które są dla nas abstrakcją. Taki ekspert zwykle może się przy tym pochwalić np. serią tytułów czy to naukowych, czy to wskazujących na pozycję w uznanej firmie. Jeżeli ktoś taki się wypowiada, to tak się nam może wydawać przynajmniej, że ten ktoś musi mieć nie tylko sensowną wiedzę, ale naprawdę musi wiedzieć o czym mówi.
Eksperci wzbudzają zaufanie, ponieważ zwykle mówią o rzeczach, o których nie mamy pojęcia, które są dla nas abstrakcją
Nie to, że nie ma ludzi, którzy są ekspertami w swojej dziedzinie, którzy mają wiedzę w swojej dziedzinie – nie chcę tutaj nikomu niczego umniejszać. Problem polega na tym, że mamy jako laicy tendencję do oceniania nie tyle zawartości, co oceniania opakowania. Jeżeli taki ekspert podaje nam jakąś informację, to często nie wnikamy w głąb, nie staramy się zastanowić, czy ta wiedza jest faktycznie OK. Bardziej zwracamy uwagę na takie powierzchowne kwestie, jak sam wygląd tego eksperta, jego sposób mówienia, jego sposób przekonywania nas do siebie.
Bardzo podobnie to wygląda w wielu różnych dziedzinach wiedzy, m.in. właśnie na gruncie inwestycyjnym. Mamy jakiegoś eksperta w telewizji, który mówi o tym, że będzie kryzys, że kryzys finansowy, ekonomiczny czai się za rogiem. Mówi o tym wszystkim w bardzo interesujący, przekonywujący sposób. To działa na naszą wyobraźnię. Jeśli np. nie znamy się kompletnie na ekonomii czy na inwestowaniu na rynkach finansowych, to może to działać bardzo, bardzo pobudzająco na nas.
Abstrahuję tutaj od tego, czy ten ekspert mówi sensownie, czy bezsensownie, i nie będę wskazywał konkretnego przypadku żadnej osoby. Jeżeli chodzi o finanse mamy jako ludzie bardzo dużą tendencję do popełniania błędu – takiego, że z chęcią słuchamy. M.in. lubimy słuchać np. tego, co się wydarzy w przyszłości na rynkach finansowych. To jest bardzo, bardzo ciekawe dowiedzieć się, czy warto dziś inwestować, np. kupować akcje, bo ten rynek będzie rósł, czy właśnie może trzeba te akcje sprzedać, ponieważ ma być wielki kryzys ekonomiczny. Jeżeli wielki ekspert mówi, że ma być wielki kryzys ekonomiczny, no to chwała mu za to, bo wiemy, że np. warto teraz sprzedać te akcje.
Tymczasem problem polega na tym, że nikt, ale to nikt na świecie nie zna przyszłości. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że inwestowanie nie polega na przewidywaniu przyszłości. Inwestowanie polega na podążaniu za strategią, którą obraliśmy, którą rozumiemy, którą zweryfikowaliśmy, która jest bliska naszym przekonaniom i która ma odpowiednio duże prawdopodobieństwo, ale nie pewność. Prawdopodobieństwo tego, że doprowadzi nas do obranego celu.
Myślę, że to właśnie ta niepewność, która jest takim nieodłącznym czynnikiem procesu inwestowania, powoduje, że inwestowanie jest takie trudne. Nawet jeżeli ono od strony czysto technicznej jest łatwe i powinno być łatwe, to zawsze będziemy się poruszać w obszarze niepewności. Zawsze będziemy podejmować decyzje, których wynik jest niepewny. On jest prawdopodobny, powinien być prawdopodobny. Ten wynik powinien wynikać z tego, że podążamy za jakąś strategią, a więc mamy większą szansę na przykład zarobienia niż stracenia pieniędzy, że wiemy mniej więcej w jakim obszarze ryzyka się poruszamy. Nigdy jednak nie wiemy tak naprawdę do końca, jaki ten finalny wynik naszych działań na rynkach finansowych będzie.
To powoduje duży dyskomfort i też to, że ludzie, nawet jeżeli mają w ręku dobrą strategię, która sprawdzała się przez lata, to w podbramkowych sytuacjach, kiedy tracą pieniądze, będą mieli dużą ochotę na porzucanie tej strategii na rzecz np. czegoś nowego itd., itd. Jak to mówi Warren Buffett: „Investing is simple but it is not easy”, czyli: „Inwestowanie jest proste, ale nie jest łatwe”.
Czy uważam się za eksperta?
Jeżeli chodzi o kwestię ekspertów finansowych, to kim ja zatem jestem, że siadam tutaj przed mikrofonem, mówię teraz do was i jeszcze kpię sobie z ekspertów? Czy ja sam może jestem ekspertem, czy ja się uważam za eksperta finansowego? Absolutnie szczerze mówię NIE.
Nie uważam się za żadnego eksperta finansowego i nigdy też nie będę formułował żadnych prognoz inwestycyjnych, czy nie będę namawiał nikogo do stosowania jakiejś konkretnej, jedynej, unikatowej, najlepszej w ogóle hiperstrategii. Mogę wyrazić swoją własną opinię, mogę pokazać, jak pewne rzeczy robię, ale zawsze z dużą ostrożnością, aby uniknąć sytuacji, że ktoś naprawdę bezmyślnie będzie się starał w ciemno naśladować to, co robię. Staram się przekazywać swoją wiedzę, swoje doświadczenia i nie lukrować tej rzeczywistości.
W przyszłości będę też pokazywał wiele swoich bardzo błędnych decyzji finansowych. Po to, aby móc was inspirować, abyście mogli się uczyć na doświadczeniach innych, ale bez żadnego owijania w bawełnę i pokazywania, jak ten inwestycyjny świat jest wspaniały i jak pięknie jest odcinać sobie kupony od pieniędzy, które zainwestujemy na rynku finansowym.
O ile nie uważam się za eksperta, to też muszę uczciwie przyznać, i nie chcę być tutaj fałszywie skromny, że mam większą wiedzę niż przeciętny człowiek złapany gdzieś na ulicy. To nie wynika jednak z mojego geniuszu, tylko z ogólnego, bardzo niskiego poziomu wiedzy w społeczeństwie, jeżeli chodzi o inwestowanie.
Robię wywiady z takimi osobami jak Gary Antonacci, z którym miałem okazję nagrywać dla was podcast, niestety jeszcze nieprzetłumaczony. To jest to osoba praktycznie nieznana w Polsce, ale z kolei bardzo uznana w Stanach Zjednoczonych. Rozmawiając z taką osobą rozumiem, jak niewiele wiem. Słyszę po drugiej stronie człowieka, który na rynkach finansowych jest dłużej niż ja chodzę po ziemi, który swoją karierę inwestycyjną zaczynał w latach 70., który pracował z najlepszymi na świecie inwestorami, o uznanych i weryfikowalnych osiągnięciach. To sprowadza na ziemię.
Na pocieszenie mogę dodać, że nie trzeba być drugim Garym Antonaccim, aby móc z sukcesem w długim terminie wyciągać to, co najlepsze z rynków kapitałowych. Nie oznacza to, że będziemy od razu Warrenem Buffettem, ale możemy z głową, z planem pomnażać swoje pieniądze na rynkach kapitałowych, co nie znaczy, że jest to proste i automatyczne, że dzieje się natychmiastowo. Na początku trzeba na pewno zainwestować dużo pracy, mieć dużo cierpliwości, żeby móc później czerpać z tego korzyści dla siebie.
Zamykając temat: czy jestem ekspertem – nie, nie jestem. Staram się używać własnej głowy, weryfikować informacje, które czytam, docierać do faktów, drążyć tematy, a nie tylko ślepo wierzyć, że gdy będę robił tak, jak wielki autorytet napisał, to będę na tym zarabiał. Nie! Być może ta osoba jest ekspertem, natomiast warto wszystko zweryfikować samemu, bo trzeba z szacunkiem podchodzić do własnych pieniędzy. Mówię to jako ktoś, kto popełnił masę błędów na rynkach finansowych, wtopił niemało pieniędzy i kto dopiero po 10 latach okrzepł i w końcu widzi większą, sensowną ideę w temacie inwestowania. Wiem, jak bardzo odbiega to od wyobrażeń kogoś, kto dopiero wchodzi w temat inwestowania.
Warto wszystko zweryfikować samemu, bo trzeba z szacunkiem podchodzić do własnych pieniędzy
Eksperci ds. degustacji wina w natarciu
Żeby trochę rozluźnić kwestię rozmowy o ekspertach: Ramit Sethi w swojej książce I will teach you how to be rich przywołał test tzw. ekspertów od degustacji wina. To jest o tyle dobra historia, bo oddaje sens tego, kim są eksperci albo jak my postrzegamy ekspertów, a jak w praktyce to może weryfikować rzeczywistość.
Temat wina, przynajmniej dla mnie, jest o tyle interesujący, że mieszkając od lat w Brukseli lubię pić czerwone wino, zwłaszcza bordeaux. Jedyne, co po latach picia tego wina jestem osobiście w stanie odróżnić, to może wino za 3 euro od tego za 20 euro. Nie byłbym już w stanie odróżnić czerwonego wina za 20 euro od wina za 100 czy 300 euro. Nie wiem, jak to robią eksperci, ale zaraz wspólnie się dowiemy, a właściwie jak tego faktycznie nie robią.
W 2001 roku niejaki Frederic Brochet z Uniwersytetu w Bordeaux przeprowadził eksperyment, który miał ustalić, jak ludzie lubujący się w spożywaniu wina decydują, które wino im smakuje, a które nie. Do swojego eksperymentu zaprosił 57 uznanych ekspertów w dziedzinie degustacji wina. Mieli za zadanie ocenić dwa wina, jedno czerwone, drugie białe.
Eksperci ochoczo wzięli się do oceniania i po degustacji opisali swoje wrażenia smakowe. Jeżeli chodzi o wino czerwone, zrobili to sposób charakterystyczny dla win czerwonych, chociaż dla mnie to jest taka poezja, której do końca nie rozumiem, żyję w świecie zer i jedynek. Ocenili je jako głębokie, intensywne w smaku, czyli coś, co podobno eksperci przypisują winom czerwonym. Wino białe ocenili jako świeże, mające bukiet kwiatów itd.
Generalnie wszyscy eksperci oba rodzaje win ocenili w dość podobny sposób. Można powiedzieć, to super, że faktycznie ci eksperci potrafią rozróżnić te wina. Problem w tym, że i jedno, i drugie wino było winem białym. Co więcej, były dokładnie tym samym winem. To rzekomo czerwone wino było winem białym, tylko odpowiednio zabarwionym, o czym eksperci oczywiście nie wiedzieli. 57 ekspertów i żaden nie zauważył, że degustuje dwa takie same wina. Myślę, że jest to dosyć wymowne.
Nie chcę tego tak jednoznacznie przenosić na grunt inwestycyjny, bo to jest niby inna branża, ale z drugiej strony samo się to nasuwa. Po jasną cholerę 57 gości próbuje pić wina i uznawać się za ekspertów, czy też inni ich za takich uważają, jeżeli nie potrafią odróżnić wina białego od czerwonego? Podobnie wygląda to z ekspertami na rynkach finansowych, którzy starają się przewidywać kolejne kryzysy albo to, czy spółka będzie rosnąć czy spadać. Jeden Bóg wie, co się będzie działo.
Z dużą chęcią lubimy słuchać, co powie ekspert. Tym bardziej lubimy słuchać, jeżeli daną spółkę mamy w portfelu, a ekspert powie, że będzie ona rosła. Jeżeli powie, że będzie spadać, możemy chcieć nawet wypierać taką informację. Tak naprawdę skuteczność ekspertów od przepowiadania przyszłości na rynkach finansowych jest podobna do tych z zakresu degustacji win.
Tym bardziej lubimy słuchać, jeżeli daną spółkę mamy w portfelu, a ekspert powie, że będzie ona rosła
To była taka mała dygresja o tym, jak skompromitowali się eksperci od win. Jednak nie chodzi o to, że są samozwańczymi ekspertami, ale że my jako ludzie, klienci kupujący wino lubimy mieć takich ekspertów, którzy podpowiedzą, które wino kupić, a które nie, które jest lepsze, a które gorsze. Podobnie jest na rynkach finansowych.
Eksperci w funduszach inwestycyjnych
Kto jest takim ekspertem na rynku finansowym? Odwołam się tutaj do takiego przykładowego funduszu inwestycyjnego z Polski. Nie podam jego nazwy, bo nie chcę nikogo stygmatyzować. Podeprę się wynikami pewnego funduszu inwestycyjnego z rynku akcji, który funkcjonuje już 23 lata. To spory kawał czasu, na podstawie którego można formułować pewne oceny. Ten fundusz jest dobry, w tym sensie, że dosyć mocno i dzielnie walczył przez te 23 lata, choć jest pewien kłopot, jeżeli chodzi o kwestię opłat takich funduszy, o którym za chwilę powiem.
Jeżeli ktoś pracuje w funduszu, bierze od nas pieniądze, jest zarządzającym funduszu, to co do zasady jest profesjonalistą, można go nazwać ekspertem. Fundusz, o którym będę mówił za chwilę, o jego wynikach, jest funduszem akcyjnym i nigdy w portfelu nie może mieć mniej niż 60 procent akcji. To znaczy, że jeżeli na rynku akcji wszystko by spadało, to ten fundusz i tak w portfelu musi mieć przynajmniej 60 procent akcji. Ale to nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać, ponieważ te 40 procent może alokować w inne aktywa, np. obligacje.
Teoretycznie więc taki fundusz ma szansę tracić mniej niż cały rynek. Poza tym taki fundusz to nie jest cały rynek. Tam siedzą panowie, których zadaniem jest wybieranie spółek, które mają pobijać rynek. Jeżeli rynek urósł o 10 procent w skali roku, to ci panowie, którzy tam siedzą, mają wykręcić lepszy wynik, bo w końcu nie biorą całego rynku, co jest dzisiaj proste do zrobienia, tylko mają dla nas wybrać sam miód, żebyśmy mogli mieć lepszy wynik inwestycyjny.
Fundusz, o którym mówię, za 23 lata, do 2019 roku, wypracował średnioroczną stopę zwrotu na poziomie ponad 6 procent (zwróćmy uwagę na ogromną inflację na przełomie XX i XXI wieku w Polsce). W międzyczasie maksymalna strata w portfelu, jaka się mu przytrafiła w tym okresie, wyniosła minus 61 procent, czyli w pewnym momencie klienci tego funduszu musieli przełknąć uszczuplenie portfela o ponad 60 procent. Tak to wyglądało za te 23 lata i jest to wynik z jednej strony szokujący, jeżeli chodzi o stratę, nieliczne jednostki są w stanie przeżyć taki spadek w portfelu. Trzeba jednak przyznać, że indeks WIG za te 23 lata, który obejmuje cały rynek warszawskiej giełdy, wypracował o co najmniej o 2 punkty procentowe – mówię z głowy – mniejszą stopę zwrotu, łącznie z dywidendami. W tym kontekście można więc powiedzieć, że jest dobrze – jeżeli chodzi o WIG, to ten fundusz pobił rynek.
Z drugiej strony 1997 rok to są takie czasy, gdy nasza giełda była mało cywilizowana. Dlatego postaram się przesunąć o nieco mniej lat wstecz, aby sprawdzić, jak ten fundusz działał później.
Cofnijmy się o 15 lat. Jest to o tyle ciekawy okres, że znamy tu już historię dla WIG20 Total Return, czyli indeksu 20 największych spółek z polskiej giełdy, łącznie z reinwestowanymi dywidendami. W ciągu tych ostatnich 15 lat fundusz, o którym mówię, wypracował stopę zwrotu w wysokości 4,71 procenta, tracąc w tym okresie ponad 60 procent. Natomiast WIG20TR wypracował ciut lepszą stopę zwrotu, bo 4,92 procenta. Gdybyśmy zainwestowali z początkiem 2005 roku 100 tysięcy złotych, to fundusz, o którym mówię, pozwoliłby nam wygenerować stopę zwrotu w wysokości około 97 tysięcy złotych, natomiast WIG20TR, czyli prosty indeks wygenerowałby kwotę 103 tysięcy złotych, czyli o 6 tysięcy złotych więcej, przy mniej więcej podobnym obsunięciu wartości portfela o ponad 60 procent.
Uważam, że mimo wszystko ten fundusz przegrywa nie tylko w wartościach bezwzględnych. Ktoś może powiedzieć, że niewiele, bo indeks WIG20TR ma 4,92, a ten fundusz 4,71 procenta. Przegrywa dlatego, że ten fundusz nie musiał mieć cały czas w portfelu 100 procent akcji. Mógł w sytuacjach podbramkowych po pierwsze redukować zaangażowanie w akcje i mieć bezpieczniejsze aktywa, a po drugie nie był ograniczony tylko i wyłącznie do indeksu WIG20. Mógł i może on inwestować praktycznie w dowolne inne spółki notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie, o ile oczywiście wymogi płynnościowe będą sensowne, żeby przy odpowiednim kapitale można było takie transakcje przeprowadzić. Mimo wszystko ten fundusz powinien wygenerować lepszą stopę zwrotu, ale tak się nie dzieje.
Zróbmy jeszcze jedno porównanie, a może nawet dwa. Wiemy już, że w ciągu 15 lat ten fundusz wygenerował nieznacznie gorszą stopę zwrotu niż prosty indeks WIG20TR. Teraz wyobraźmy sobie, że w lipcu 2007 roku wszyscy inwestują w fundusze, sytuacja na giełdzie wygląda pięknie i my również chcieliśmy zainwestować swoje pieniądze. Kupiliśmy jednostkę takiego funduszu, zapłaciliśmy za nią 239 złotych. Mamy wrzesień 2019 roku. Jedna jednostka naszej inwestycji, po 12 latach, jest warta 204 złote, czyli, krótko mówiąc, jesteśmy na minusie.
Ktoś może powiedzieć, że od 2007 roku na rynku w Polsce panuje bieda i tak dalej, więc to jest takie niezbyt uczciwe porównanie. Otóż nie do końca. Owszem, giełda w Polsce od 2007, 2008 roku nie rozpieszcza inwestorów, ale mimo wszystko poszliśmy do funduszu po to, aby on pobił ten rynek. To nie jest tak, że w tym czasie wszystkie spółki na giełdzie traciły. Przecież były takie, które wygenerowały ogromne stopy zwrotu w ciągu tych 12 lat, a mimo wszystko z jakichś powodów ten fundusz nie ma akurat tych spółek w swoim portfelu i nie pobił tego rynku.
Zwróć uwagę na to, że kupowanie akcji, samodzielne dobieranie ich do portfela z wiarą, że uda się to zrobić lepiej, jest naprawdę trudnym zadaniem, o ile nie jesteśmy Warrenem Buffettem. Jeżeli będziemy zakładać, że chcemy nim być, brzmi to pięknie. Póki co jednak Warren Buffett jest jeden i dla naszego dobra lepiej jest założyć, że nawet jeśli jesteśmy tym przysłowiowym ekspertem, to dobieranie indywidualnych spółek do portfela wcale nie jest prostym zadaniem.
Kupowanie akcji, samodzielne dobieranie ich do portfela z wiarą, że uda się to zrobić lepiej, jest naprawdę trudnym zadaniem, o ile nie jesteśmy Warrenem Buffettem
Teraz ostatnie porównanie tego anonimowego funduszu inwestycyjnego. W ciągu ostatnich 10 lat WIG20TR, czyli te 20 największych spółek notowanych na giełdzie warszawskiej, wraz z zainwestowanymi odsetkami, potrafił wypracować prawie 42 procent zwrotu. Tymczasem ten fundusz, o którym mówię, wypracował niespełna 34 procent. Około 8 procent mniej za 10 lat dostarcza ten fundusz, względem prostego, żeby nie powiedzieć prostackiego indeksu, ślepego kupowania spółek, niekombinowania, nieanalizowania niczego, tylko trzymania tego w portfelu i reinwestowania ewentualnych kuponów odsetkowych.
Dlaczego fundusze inwestycyjne zawodzą?
Największy problem, jaki jest z funduszami, to to, że bardzo ciężko jest pokonać rynek, czyli wypracować wynik lepszy niż średnia rynkowa, robić to skutecznie przez okres wielu lat i powtarzać ten wynik lepszy niż średnia rynkowa. Ten przykładowy fundusz – naprawdę obiektywnie powiem – jest dość mocny. Ludzie, którzy tam pracują, prawdopodobnie wykonują kawał dobrej roboty, chociaż ciężko im pokonać ten rynek.
Ten fundusz ma jednak kulę u nogi, którą jest opłata. Otóż opłata za ten fundusz wynosi ponad 4 proc. w skali roku. Wyobraźcie sobie, że dajecie 100 tys. zł do funduszu i 4 tys. zł od razu wyparowuje po to, żeby ci panowie mogli się tymi pieniędzmi, tym inwestowaniem zająć. Na dzień dobry muszą zatem odrobić te 4 tys., a później gonić rynek. Nie jest to łatwa sprawa.
Do tych bardzo wysokich opłat jeszcze wrócę, natomiast chwilę jeszcze poświęcę problemowi inwestowania w fundusze aktywnie zarządzane, czyli ludzi siedzących tam, którzy mają pobijać ten rynek, Jeśli jesteśmy potencjalnym klientem takiego funduszu inwestycyjnego i czytamy sobie różne analizy, różne rankingi funduszy inwestycyjnych, to niestety na dzień dobry mamy pewną iluzję, z której większość nie zdaje sobie sprawy. Mianowicie tzw. survivor bias, czyli po polsku błąd przeżywalności. W tych rankingach widzimy np. najlepsze fundusze za ostatni rok, 2 lata, 5 lat, 10 lat. Nie widzimy tam natomiast funduszy, które już nie istnieją. A nie istnieją dlatego, bo były bardzo słabe i dlatego wypadły z rynku.
Poza tym, jeśli profesjonaliści czy eksperci mają obsunięcia w portfelu na poziomie przekraczającym 60 proc., czyli podobnie jak cały rynek – to powiedzmy sobie uczciwie – coś jest tutaj nie tak. Nie po to płacimy ekspertom, żeby tracili tyle co rynek – oni mają być lepsi od rynku. Możemy przecież sobie dzisiaj w prosty sposób zreplikować rynek, kupując sobie tzw. ETF-a, czyli niskokosztowy fundusz indeksowy, który nie kombinuje, jak pobić rynek, tylko po prostu go naśladuje. W Polsce mamy takie ETF-y chociażby na WIG20, mamy też takie na WIG40, mamy rynek giełdy amerykańskiej, S&P500 czy niemieckiego Daxa. Jednym posunięciem mamy w portfelu od razu cały indeks.
Z funduszami inwestycyjnymi jest też taki kłopot, że ludzie, którzy kupują fundusze inwestycyjne, mówią: „Nie znam się na tym, na inwestowaniu, nie znam się na finansach, nie chcę się tym zajmować – dam to profesjonalistom”. Brzmi to sensownie i zdroworozsądkowo, ale faktycznie zdroworozsądkowo byłoby wtedy, gdyby ci ludzie faktycznie wykonywali swoją pracę jak należy. Mając natomiast kulę u nogi w postaci 4-procentowych opłat rocznych (od 2021 roku ma to chyba być obniżone do maksymalnie 2 proc., ale to wciąż jest bardzo dużo), mamy tam z drugiej strony sztab analityków, którzy przerzucają stogi siana w poszukiwaniu igły, dzielą tam włos na czworo, przeprowadzają niesamowite analizy, często fundamentalne. Wchodzą głęboko w te spółki, kupują je wręcz, żeby móc je kontrolować. Mimo wszystko przegrywają z rynkiem, i tu naprawdę coś jest – do cholery – nie tak.
Koszty, koszty, koszty
W tym momencie pozwólcie, że powiem jeszcze trochę o kosztach. Trzeba wiedzieć, że jeżeli inwestujemy średnio około 100 tys. zł, załóżmy, że mamy średnioroczną stopę zwrotu 6 proc., to po 25 latach nasza kwota urośnie do 430 tys. zł. Ale jeżeli płacimy po drodze 4 proc. za zarządzanie, jak w przypadku tego funduszu, to zamiast mieć na końcu 430 tys. zł, to my na końcu mamy zaledwie 160 tys. zł.
Mówiąc inaczej: jeżeli mamy inwestycję i wydaje się nam, że 4 proc. to nie jest dużo, o co tu robić wielki lament? Musimy sobie jednak zdać sprawę z tego, że przy 25-letnim okresie inwestowania i przy 6 procentach średniorocznej stopy zwrotu, przed kosztami, normalnie mielibyśmy 430 tys. zł. Tu mamy na końcu zaledwie 160 tys. zł. Opłata konsumuje nam ponad 60 proc. naszej inwestycji – to po prostu coś masakrycznego.
Możemy sobie to porównać, gdy mamy na szali inny fundusz, który pobiera opłaty 0,25 proc. Wtedy ta nasza inwestycja ze 100 tys. urosłaby do 400 tys., a opłaty zjadłyby mniej niż 10 proc. 0,25 proc. rocznie to z jednej strony jest niewiele, a z drugiej strony na rynkach rozwiniętych można mieć fundusze, które mają jeszcze niższe opłaty, poniżej 0,1 proc. Ma to naprawdę ogromne przełożenie, jeżeli inwestujemy przez okres 20, 30, 40 lat, przez okres życia. Na końcu osiągamy całkowicie inny wynik niż ktoś, co robi coś analogicznego do nas, tylko że po drodze musi ponosić te znacznie większe koszty za zarządzanie. 4 proc. za zarządzanie od funduszu inwestycyjnego to jest kosmos. 2 proc., które mają być od 2021 roku, to też jest kosmos.
4 proc. za zarządzanie od funduszu inwestycyjnego to jest kosmos. 2 proc., które mają być od 2021 roku, to też jest kosmos (sorry Panie Buczek)
W najprostszym scenariuszu, będąc zwykłym żuczkiem, który nie chce się uczyć analizy fundamentalnej i nie chce się tym zajmować na co dzień, okazuje się, że kupując sobie prosty fundusz indeksowy, po 10-15 latach (przynajmniej tak mówią dane z rynku w USA, gdzie jest znacznie więcej funduszy, ten rynek jest dłuższy, bardziej rozwinięty), mniej więcej 80-90 proc. funduszy przegrywa z rynkiem. Czyli jeżeli kupimy sobie na rynek, to na dzień dobry mamy bardzo dużą szansę, że od razu pobijemy większość funduszy na rynku.
Warto, żebyśmy zrozumieli, że nawet jeżeli są fundusze – nieliczne, bardzo nieliczne – które pobijają ten rynek po 10-15 latach, to my to wiemy po 10-15 latach. Bardzo ciężko nam wiedzieć a priori, że jak wybierzemy jakiś fundusz, bo nam jakiś ranking powiedział, że to jest świetny fundusz, że on za 10-15 lat nadal będzie najlepszym funduszem i pobije rynek. My tego nie wiemy – ten fundusz może po prostu zbankrutować.
Jeśli nie fundusz, to co?
Zamiast więc kopać się z bykiem, lepiej po prostu kupić rynek, jeżeli nie chcemy wchodzić głęboko w kwestie inwestowania, i zamknąć to w cholerę, zająć się czymś innym, życiem, czymkolwiek, jeżeli nie chcemy się zajmować aktywnie inwestowaniem. To nam daje szansę na to, że będziemy mieć lepszy wynik niż większość osób, która inwestuje w fundusze inwestycyjne. To jest moja opinia, co prawda poparta twardymi liczbami, twardymi statystykami, ale to oczywiście od ciebie zależy, w jaką stronę pójdziesz.
Kupienie rynku i takie proste powiedzenie sobie: „To teraz zapomnę o tym” – niestety takie proste nie jest. I teraz właśnie o tym będę chciał powiedzieć kilka słów, żeby zamknąć dzisiejszy odcinek.
Wiemy zatem, że z ekspertami bywa różnie i z ekspertami na rynkach finansowych bywa tak, że przypominają tych, których opisywałem przy degustacji wina. Jak zatem rozwiązać problem inwestowania własnych pieniędzy? Jak już powiedziałem – opcja pierwsza, najprostsza – kupujemy cały rynek i zapominamy o tym. Ale to nie jest takie proste, więc tego bym raczej nie polecał robić tak wprost każdemu.
Warren Buffett mówi, że jego najlepsza porada inwestycyjna, jakiej mógłby udzielić każdemu, to kupić sobie do portfela 90 proc. akcji amerykańskich w postaci chociażby indeksu S&P 500, czyli 500 największych spółek amerykańskich (bardzo łatwo to zrobić, właśnie wykorzystując do tego celu choćby fundusz typu ETF, niskokosztowy), a 10 proc. w portfelu zalokować w krótkoterminowe obligacje. Taka bardzo prosta konstrukcja portfela, według Warrena Buffeta pozwala pobijać większość, jeśli nie wszystkie fundusze aktywnie zarządzane na rynku.
Tutaj warto też zauważyć, że jeśli ktoś planuje inwestować długoterminowo, to rynek amerykański jest godzien tego, żeby go polecić; przynajmniej spróbować tego, jak to tam wygląda. W USA można bowiem obecnie kupować takie fundusze inwestycyjne, za które nawet nie musimy płacić prowizji przy kupnie. Np. Vanguard, firma, która jest bardzo ceniona, jeżeli chodzi o rynek ETF-ów, jeżeli u nich się otworzy rachunek maklerski, konto brokerskie, umożliwia to, że ich własne fundusze, które oni produkują, dostarczają, że kupno takiego ETF-a nic nas nie kosztuje.
Z drugiej strony możemy powiedzieć, jeżeli ktoś inwestuje długoterminowo, lata czy dziesiątki lat, to też nie powinno mieć żadnego znaczenia, bo te koszty byłyby i tak niskie. Można mieć natomiast dostęp do instrumentów, które są bardzo tanie, jeżeli chodzi o koszty zarządzania. I warto to robić, bo jeżeli chodzi o obniżanie kosztów inwestycji, to to jest coś, co mogę polecić każdemu, bo wiem, że przyniesie to na pewno efekt. W tym znaczeniu, że nie zapłacimy komuś kasy, czyli zostanie to w naszej kieszeni. Można wręcz powiedzieć, że to jest darmowy obiad, jeżeli chodzi o rynek inwestowania.
Nie oznacza to natomiast, że nasza inwestycja będzie zarabiała, bo to jest już znacznie trudniejsze. Inwestowanie zawsze, z definicji, będzie się wiązało z niepewnością, będzie wiązało się z ryzykiem i od tego nigdy nie uciekniemy. Zawsze natomiast powinniśmy mieć przed sobą jakąś strategię, którą rozumiemy i za którą chcemy podążać, która jest sensowna, zweryfikowana. Jest to taki plan działania na rynku finansowym, który zawsze powinniśmy mieć, aby te nasze działania miały szansę wygenerowania pozytywnych skutków.
Inwestowanie zawsze, z definicji, będzie się wiązało z niepewnością, będzie wiązało się z ryzykiem i od tego nigdy nie uciekniemy
Oczywiście to, co powiedział Warren Buffett, żeby mieć w portfelu 90 proc. akcji i 10 proc. obligacji, to nie jest jak wzorzec kilograma w Sèvres pod Paryżem. Ktoś, kto będzie miał mniejszą awersję do ryzyka, może stwierdzić, że chce mieć w portfelu połowę akcji, połowę obligacji. To też nie oznacza, że będzie zarabiał, bo jeżeli rynek będzie bardzo mocno spadkowy, to wciąż nasz portfel będzie na tym bardzo mocno tracił. Mówimy tu jednak o inwestycji długoterminowej. Nie inwestycji, która ma nam przynieść zarobek za dzień, za tydzień, za miesiąc, za rok, tylko mówimy o inwestycji liczonej mniej więcej w dekadach.
Zakładając, że świat będzie wyglądał mniej więcej podobnie jak teraz, czyli nie przetoczy się przez niego jakaś ogólnoświatowa dżuma, no to wtedy mamy szansę na to, żeby zarobić. Jeżeli się przetoczy, no cóż… nic nie jest pewne na tym świecie poza podatkami i śmiercią.
Możemy też nieco lepiej zrobić – odnotowałem sobie w ściądze drugą opcję inwestycyjną. Otóż opisywałem na swoim blogu taką strategię długoterminową inwestowania na globalnym rynku akcji i obligacji. To się nazywa GEM, od Global Equity Momentum – czyli momentum globalnego rynku akcji. Nie będę tu wchodził w szczegóły, być może część z was zna już tę strategię, w różnych odcinkach podcastów wspominałem już o niej.
Jest to strategia długoterminowa, która wymaga z naszej strony tak naprawdę bardzo niewielkiej pracy. Właściwie da się to sprowadzić do 2-3 minut spędzonych w miesiącu, żeby móc podążać za tą strategią. To, że jest ona policzalna, weryfikowalna, to nie oznacza, że ja tutaj naganiam, bo coś na tym zarabiam. Tak się nie dzieje – nie zarabiam na tym ani grosza. Po prostu nie chcę być czystym teoretykiem, tylko pokazywać konkretne, namacalne, weryfikowalne rozwiązania, dlatego zachęcam każdego, żeby wejść sobie na moją stronę albo na link do tego odcinka na systemtrader.pl/037, opisującego właśnie tę strategię.
Oczywiście ktoś może powiedzieć: „Dajesz tutaj jakąś strategię, która niby jest weryfikowalna, no ale wiemy, że to działało w historii, w tym przypadku za 70 lat, ale nie wiemy, co będzie za kolejne 70 lat”. Oczywiście, że nie wiemy. Znów możemy mówić tylko o pewnym prawdopodobieństwie, ale zawsze będzie się to wiązało z pewnym czynnikiem niepewności.
Nie wchodząc znowu w szczegóły, bo się rozgadałem – w każdym razie, jeżeli chodzi o strategię – nawet jeżeli w przyszłości nie będzie tak efektywna jak była dotychczas, to wciąż ryzyko jest dosyć mocno ograniczone. W tym sensie, że będziemy mieć uśredniony wynik, za to, że mielibyśmy w portfelu np. 70 proc. akcji i 30 proc. obligacji, bo historycznie tak to mniej więcej w portfelu wyglądało (jeżeli chodzi o alokację portfela, a nie o wynik).
Zamiast więc ograniczać do statycznego portfela, który na sztywno ma wplecione 70 proc. akcji i 30 proc. obligacji, tutaj próbujemy podążać za strategią, która robi to w bardziej inteligentny sposób, bazując na rzetelnych przesłankach rynkowych, które są weryfikowalne i pewnych anomaliach rynkowych, które od wieków występują na rynkach finansowych. Cały czas mamy otwartą furtkę do tej premii za to, że możemy ten rynek nawet jeśli nie pobić, w sensie wyniku na końcu, to przynajmniej mamy szansę na to, że po drodze nie będziemy musieć przeżywać obsuwy na portfelu typu 50-60 proc., tylko wypracujemy na rynku mniej więcej tyle, co rynek, ale w międzyczasie będziemy tracić 10-20 proc. A to robi ogromną różnicę, jeżeli chodzi o inwestowanie własnych pieniędzy.
Zakończenie
I zupełnie na koniec – mój podcast nazywa się System Trader, a w ogóle nic tu o tradingu nie powiedziałem. Nie powiedziałem celowo, ponieważ staram się w tym odcinku skierować swoje słowa głównie do osób, które naprawdę szukają swojej drogi na rynkach finansowych, nie po to, żeby być profesjonalnym traderem, tylko żeby móc po prostu budować swój kapitał, idąc przez życie. Żeby móc jakoś sensownie odkładać te pieniądze, wypracowane nadwyżki finansowe, niż na lokacie w banku.
A trading, taki full-time trading, krótkoterminowy, to jeśli ktoś naprawdę chce to robić, to to jest pełnoetatowa praca. Linda Raschke, którą miałem przyjemność dwukrotnie gościć w swoim podcaście – zawodowa traderka, która zjadła zęby na tradingu, która jest na rynku niemalże od 40 lat, to jest też jej pasja, już nie biznes, bo teraz jest na emeryturze tradingowej, teraz sobie handluje, ale bardziej dla siebie – ona spędza nad tym 60 godzin tygodniowo. Jeżeli my pracujemy na etacie, mamy inne źródło dochodu, to nie sądźmy, że będziemy mogli być sobie traderem z 10 monitorami w pokoju, który od czasu do czasu przed albo po pracy sobie tam wskoczy i w trakcie pracy czy lunchu zrobi sobie 2-3 trade’y i będzie fajnie. To po prostu tak nie działa.
Nie mówię, że na tradingu nie można zarabiać. Sam znam świetnych traderów, profesjonalistów, którzy na rynku są często dłużej, niż ja chodzę po tej ziemi, ale to nie znaczy, że to jest proste. Dlatego dziś starałem się swój komunikat bardziej skierować do osób mniej zaawansowanych, nie do takich, które starają się każdego dnia żyć tymi rynkami i pobijać je w jakimś krótkoterminowym tradingu.
OK, to tyle ode mnie w tym odcinku, przepraszam, że znów się rozgadałem. Zapraszam serdecznie do komentowania na mojej stronie systemtrader.pl/037, jak również do odwiedzenia mojego profilu na Facebooku i Twitterze. Będę też wdzięczny za polubienie podcastu na iTunes, bo to jest z kolei coś, co mi może pomóc. Ten mój trud i wysiłek, który wkładam w ten odcinek, to oczywiście nie jest tylko godzina, bo wcześniej musiałem się przygotować. Sporo zasobów czasowych jest na to przeznaczonych, więc warto żeby te materiały docierały do szerszej publiczności.
Dlatego, jeśli uważasz, że to, co powiedziałem tutaj, ma dla ciebie sens, podoba ci się i jeżeli chciałbyś, żebym robił to dalej, to jeżeli zalajkujesz mnie na iTunes, na YouTubie, czy gdziekolwiek tam, gdzie jestem dostępny, to na pewno to pomoże w tym, żeby te treści łatwiej docierały do szerszej publiczności. Tak że z góry bardzo, bardzo za to wsparcie dziękuję. Tymczasem życzę wszystkiego dobrego i do usłyszenia niebawem. Bye-bye!
Podobał Ci się artykuł?
Jeśli chcesz, żebym Cię poinformował mailem, gdy pojawią się nowe artykuły, zapisz się poniżej. 🙂