#047: Historia rynków finansowych, czyli dlaczego warto inwestować globalnie?
Słynny pisarz Mark Twain podobno powiedział kiedyś, że historia nie powtarza się, ale za to się rymuje. I chociaż on sam był, delikatnie mówiąc, przeciętnym inwestorem, te słowa można z powodzeniem odnieść do rynków finansowych. A w jaki sposób może to nam pomóc w byciu lepszym inwestorem?
Przede wszystkim znajomość historii rynków umożliwia postawienie realnych oczekiwań względem własnego portfela inwestycyjnego. Podróż w czasie pomaga w wypracowaniu w sobie pokory, która jest niezbędna, gdyż to nadmierna pewność siebie jest bodaj najczęstszym i najcięższym grzechem głównym inwestorów. Wreszcie, wiedza o historycznych zachowaniach rynku jest okazją do przemyślenia własnej strategii inwestycyjnej, ponieważ obnaża wiele ryzyk, ale i szans, o których trudno byłoby nam pomyśleć patrząc na rynki przez pryzmat obecnych wydarzeń.
W tym odcinku przedstawiam argumenty, które powinny racjonalnych inwestorów skłonić do myślenia o inwestowaniu w wymiarze globalnym. W szczególności jeśli ktoś inwestuje na lokalnym rynku w Polsce. Z drugiej strony, jeśli ktoś już wyemigrował ze swoim portfelem za granicę, usłyszy dlaczego warto poszerzać horyzonty, nawet gdy inwestujemy na tak rozwiniętym rynku jak USA.
W tym odcinku
- Inwestowanie w czasie pandemii koronawirusa (i innych krachów giełdowych)
- Dlaczego posiadanie planu inwestycyjnego jest absolutnie niezbędne?
- Historyczne stopy zwrotu na rynkach akcji, obligacji i bonów skarbowych (lokatach)
- Czy złoto faktycznie lśni jako aktywo inwestycyjne?
- Historyczne przetasowania na światowym rynku akcji, czyli podróż w czasie do roku 1900
- Jak zmieniały się branże w gospodarce światowej na przestrzeni dekad?
- Miejsce Polski na gospodarczej mapie świata
- Dlaczego warto inwestować globalnie?
- Czy rynek akcji może zniknąć wraz z kapitałem inwestorów?
- Zarys przykładowej strategii inwestycyjnej
Źródła danych, ciekawe linki
- Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook 2020
- Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook 2019
- Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook 2018
- Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook 2017
- Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook 2016
- Vanguard: Global equity investing: The benefits of diversification and sizing your allocation
- Dariusz Grupa: Ile można zarobić na giełdzie?
- Capital Group: Guide to international investing
- Bridgewater: Geographic Diversification Can Be a Lifesaver, Yet Most Portfolios Are Highly Geographically Concentrated
- prof. Kenneth French
- AQR Data Sets
- Inflacja CPI (FRED)
- prof. Aswath Damodaran
- prof. Robert Shiller
Osoby wspomniane w tym odcinku
Zaproszenie do dyskusji
Serdecznie zapraszam Cię do komentowania i zadawania pytań, bezpośrednio na tej stronie poniżej, lub na mojej stronie na Facebook’u lub moim profilu Twitter’owym.
Alternatywnie możesz zadać pytanie głosowe, nagrywając się na SpeakPipe. Pamiętaj tylko, że masz 90 sekund na nagranie 🙂
Bardzo zależy mi na Twoim głosie, za który już teraz z góry bardzo dziękuję 🙂
Wstęp
Witam serdecznie w 47. odcinku podcastu System Trader. Dziś porozmawiamy o historii rynków finansowych i o tym, dlaczego warto inwestować globalnie. Zanim przejdziemy do detali, to mam sporo ogłoszeń organizacyjnych i informacji, którymi chciałbym się podzielić.
Po pierwsze: mój głos może brzmieć nieco inaczej, bo właśnie wychodzę z małego przeziębienia, ale jeszcze nie do końca się wyleczyłem. Próbowałem już raz nagrać ten odcinek, wtedy było fatalnie. Teraz próbuję raz jeszcze i mam nadzieję, że się uda, i że wytrwam do końca, zwłaszcza, że jest to raczej długi odcinek. Myślę, że potrwa około półtorej godziny, ale równocześnie jest to spora piguła wiedzy, do której będziecie mogli wrócić, kiedy tylko będziecie chcieli wiedzieć, jak wyglądało historycznie życie rynków finansowych. Z tego odcinka dowiecie się, dlaczego jest to bardzo ważne dla naszych bieżących inwestycji. Chociaż nie inwestujemy w przeszłości, a raczej z myślą o przyszłości, to ta historia jest bardzo kluczowa.
Kolejna rzecz: to, co tu mówię, nie jest żadną poradą inwestycyjną. Wyrażam tylko i wyłącznie własne poglądy, opierając się na treściach zawartych w najlepszych znanych mi merytorycznych źródłach. Pamiętaj, że to ty jesteś odpowiedzialny za własne decyzje inwestycyjne.
Dlaczego w ogóle postanowiłem nagrać ten odcinek? Kilka tygodni temu umieściłem na swojej stronie internetowej w dziale „Kronika” bardzo krótki wpis o tym, ile historycznie zarabiały rynki akcji. Po czasie stwierdziłem, że temat zdecydowanie zasługuje na głębszą analizę w kontekście tego, czego można oczekiwać w przyszłości względem własnych inwestycji. Jakie ryzyka są związane z inwestowaniem na rynkach w długiej perspektywie czasu, a co ważniejsze – jak te ryzyka można neutralizować, jak nie popełniać pewnych powszechnie powtarzanych błędów inwestycyjnych.
Jest to materiał szczególnie istotny dla kogoś, kto buduje i pomnaża długoterminowo swój kapitał. Pomimo, że w tym odcinku wielokrotnie będę podawał wiele różnych statystyk, wiele wartości liczbowych, to będę się mimo wszystko starał ograniczać to do pewnego minimum. Przede wszystkim nie warto przywiązywać się do detali w tym odcinku. Bardziej chodzi tu o uchwycenie pewnych rzędów wielkości, a poza tym należy pamiętać, że świat nie jest statyczny, więc wartości, które tu padają, nie zmienią się pewnie w przeciągu roku czy dwóch, ale będą ulegały w tym czasie jakiejś zmianie.
Zwłaszcza teraz widzimy, jak w ekspresowym tempie zmieniają się np. wyceny na rynkach akcji pod wpływem pandemii koronawirusa. W trakcie nagrywania tego odcinka rynki lecą dosłownie w przepaść, by potem w mgnieniu oka znów robić rekordowe wzrosty na jednej sesji. Na stronie systemtrader.pl/047 zbiorę i zamieszczę w jednej tabelce statystyki, o których będę mówił w tym odcinku, dlatego jeśli coś ci umknie, nie przejmuj się. Skup się na big picture, obrazie całości, a jeśli będziesz chciał detali, to możesz je znaleźć na mojej stronie internetowej.
Po co mi w ogóle znać całą historię, jeżeli chodzi o rynki finansowe? Jak to się mówi, historia nie tyle się powtarza, co się rymuje, jak twierdził Mark Twain. Moim zdaniem historia uczy pokory. Pokazuje, że spadki na rynkach finansowych nie tylko mogą być bardzo dotkliwe, ale że mamy wręcz sytuacje, że rynki potrafią być likwidowane, a depresja na rynkach czy w gospodarce potrafi trwać dekadami.
Spadki na rynkach finansowych nie tylko mogą być bardzo dotkliwe, ale mamy wręcz sytuacje, w których rynki są likwidowane, albo depresja na nich czy w gospodarce potrafi trwać dekadami.
Na swojej stronie przy tym odcinku podam także spis najważniejszych źródeł, z których korzystałem przy nagrywaniu tego materiału.
Pierwsze źródło to Summary Edition Credit Suisse Global Investment Returns Yearbook. Jest to taki raport, którego aktualizacja pojawia się co roku. Korzystałem z roczników 2016, 2017, 2018, 2019 i 2020.
Kolejny punkt na liście moich źródeł i informacji to firma Vanguard i jej Global Equity Investing: The Benefits of Diversification and Sizing Your Allocation.
Kolejny punkt to Capital Group: Guide to international investing, dalej Geographic Diversification Can Be a Lifesaver, Yet Most Portfolios Are Highly Geographically Concentrated – materiał firmy Raya Dalio – Bridgewater.
Korzystałem też z wielu darmowych źródeł różnych profesorów, którzy zamieszczają dane na swoich stronach domowych, np. profesor Damodaran, Shiller czy profesor French.
Zapewne wielu z was już wie, że pracuję też nad oprogramowaniem, które ma pozwalać budować długoterminowe portfele. W tym oprogramowaniu będą też wbudowane długoterminowe dane historyczne, sięgające nawet dalej niż sto lat wstecz, po to żeby móc we własnych symulacjach zobaczyć, jak taki portfel mógł zachowywać się historycznie.
W tym czasie, w którym rządzą intensywne emocje, otrzymałem dużo zapytań o to, co się dzieje na rynku w kontekście koronawirusa. Jeśli nie chcesz o tym słuchać, bo pewnie słyszałeś już wielu mądrali, którzy mówili co robić, jak robić i jak się zachowywać, to po prostu przewiń o mniej więcej 10 czy 15 minut do przodu ten odcinek, żeby móc słuchać już o samej historii rynków finansowych. Postanowiłem, że poświęcę co najmniej te 10 minut, żeby móc grupowo odpowiedzieć na pewne pytania, które się pojawiły w kontekście tematu pandemii koronawirusa.
Inwestowanie w czasie koronawirusa
Rynki finansowe są obecnie przesiąknięte skrajnymi emocjami, od skrajnego pesymizmu do skrajnego optymizmu. Kryzysy się zdarzają i nie lubię mówić, że tym razem jest inaczej. „This time is different” – nie jest niestety different. Co nie oznacza, że nie wydarzyły się rzeczy, których wcześniej nie było. Nie jest to też nic dziwnego, bo w każdym kryzysie zwykle pojawia się coś, czego wcześniej nie było, a jeżeli nawet było, to w nieco innej formie.
Szybkość spadków, którą widzieliśmy (gdy nagrywam ten odcinek są odbicia, ale to może być krótkotrwałe), to jest około 30 proc., a nawet ponad na indeksie S&P500 w przeciągu dosłownie kilkunastu dni, to jest absolutny rekord wszech czasów. Nigdy tak szybko rynki nie spadały, nawet w 2008 roku, który bardzo dobrze pamiętam. Źródło spadków pochodzi, jak już wiemy, z globalnej pandemii koronawirusa. Nigdy wcześniej świat nie przeżywał takiej pandemii, nigdy wcześniej świat nie był tak zglobalizowany, nigdy człowiek tak nie podróżował, że wiele osób z Chin potrafiło ten wirus przenieść do Europy i dalej. Są to więc rzeczy nowe.
Plan działania na rynku to absolutna podstawa
Co robić? Gdy przez światowe rynki finansowe przetaczał się taki bezlitosny walec, Meb Faber napisał na Twitterze:
Jeśli miałeś plan inwestycyjny, ten tydzień był dla ciebie cholernie nudny. Tak jak i wszystkie inne tygodnie. Problem w tym, że wielu nie ma planu.
Meb Faber to bardzo ceniona osoba w USA (uwaga: nie mylić z Marc Faber), zajmująca się inwestowaniem w oparciu o strategie regułowe, czyli coś takiego, co ja bardzo lubię. Meb bardzo często występuje w USA jako komentator dla telewizji CNBC, czy na łamach The Wall Street Journal czy dla The New York Times. Prywatnie Meb Faber ma też firmę inwestycyjną, więc jest praktykiem, i dlatego pozwoliłem sobie właśnie jego zacytować. W zarządzaniu ma grube miliony dolarów i sam też tymi sposobami, o których mówi, inwestuje publicznie, ponieważ upublicznił swój portfel inwestycyjny.
To, co warto tutaj zauważyć, to posiadanie planu. Trzeba go posiadać. Jeżeli posiada się plan, to wówczas nawet taki problem jak globalna pandemia, nie jest problemem.
Na koniec mały bonus: Meb Faber pojawi się u mnie w kwietniu jako gość. Udało mi się go jakimś cudem namówić, żeby podzielił się swoją wiedzą w ramach mojego podcastu. Wywiad zostanie przetłumaczony na język polski, tak że już teraz serdecznie was zapraszam.
Kontynuując temat koronawirusa, zacytuję jeszcze jedną osobę, która pojawiła się już u mnie w podcaście. Chodzi o Lindę Raschke, która powiedziała:
Podoba mi się teoria George’a Sorosa o refleksyjności; rynki zajdą dalej, niż nam się wydaje, zarówno w górę, jak i w dół. Dlatego uważam, że nacisk kładziony na przewidywanie jest po prostu przeceniany.
Mówiąc krótko – nie warto przywidywać przyszłości. Przede wszystkim należy mieć plan, jak to powiedział Meb Faber.
Meb Faber: Przede wszystkim należy mieć plan
Taki plan pozwala nam poruszać się zgodnie z obraną strategią, pozwoli nam działać w zorganizowany sposób. Strategia może, a nawet powinna być zbiorem kilku różnych strategii, taką multistrategią, czyli być złożona z więcej niż jednego podejścia rynkowego, po to, żeby te różne podejścia, nieskorelowane ze sobą, mogły się niejako uzupełniać.
Bez względu na szczegóły strategia musi być tak dobrana, aby działała dla nas i pozwalała nam spokojnie spać w nocy. W moim przypadku jest to np. brak lewaru. Nie martwmy się tym, że ktoś mówi „Twoja strategia jest do niczego, bo straciła w tym momencie 20 proc.”. Wiele osób tak mówiło chociażby Buffettowi, którego portfel potrafił momentami tracić na wycenie ponad 50 proc., gdy dosłownie ociekał krwią, będąc tak bardzo pod wodą. Buffett miał to gdzieś, bo wszystko miał bardzo dobrze rozpracowane, wiedział, na czym polega jego przewaga inwestycyjna i konsekwentnie realizował swój plan.
Dla jasności: większość z nas nie będzie w stanie przejść przez poziom obsunięć w swoim portfelu rzędu 50 proc. lub więcej, zwłaszcza jeżeli na szali są oszczędności naszego życia. Niewiele osób jest w stanie spoglądać ze spokojem, jak oszczędności 20 czy 30 lat topnieją w przeciągu kilku lub kilkunastu tygodni o 50 proc. Dlatego warto pamiętać o jednej rzeczy, jeżeli chodzi o zysk i ryzyko – zysk jest funkcją ryzyka. To znaczy, że zmniejszając ryzyko w portfelu, często musimy zgodzić się na potencjalnie mniejszy zysk. Nie zawsze tak musi być, ale jeśli będziemy chcieli mocno przykręcić kurek z ryzykiem, to wtedy najczęściej będzie się to wiązało ze zmniejszeniem potencjalnych zysków. Jeśli ma nam to pomóc – a w większości przypadków tak jest – w bardziej zdyscyplinowanym podążaniu za strategią, to warto to zrobić.
Co jest jednak kluczowe, to działać zgodnie z planem. Nasze decyzje powinny wynikać ze strategii, a nie z chwilowo przeżywanych emocji, bo akurat S&P500 spada lub rośnie o 10 proc. Nie możemy też porzucać naszej strategii pod wpływem emocji. Jeżeli tak się dzieje, to oznacza to nic innego jak to, że nie odrobiliśmy swojego zadania domowego.
Otrzymałem też od was wiele zapytań w stylu: „Co ze strategią GEM?”, czyli ze strategią, która opisywałem u siebie na blogu, strategią inwestowania globalnego na rynku akcji i obligacji – Global Equity Momentum. „Czy GEM już wyszedł z akcji, bo S&P spadło o ponad 20 proc?”. I to są chwile prawdy, kiedy w sytuacji podbramkowej musimy realizować strategię, nawet gdy nasz portfel traci na wartości.
To, co nas cechuje, każdego z nas bez wyjątku, nieważne czy to inwestora krótkoterminowego czy długoterminowego, doświadczonego czy mniej doświadczonego, to to, że każdy ma mniejszą lub większą tzw. krótkowzroczność. Spadek wartości portfela o 20 czy 30 proc. tu i teraz cholernie boli, ale jeśli jest to częścią naszego planu, jeśli my to wcześniej uwzględnialiśmy w naszym planie, to musimy ten plan realizować.
Jeśli natomiast, pomimo tego, że przewidzieliśmy poziom ryzyka w naszym portfelu, nadal bardzo nas martwi to, co dzieje się w rzeczywistości, to najwyraźniej wzięliśmy go sobie za dużo na głowę. Warto wtedy dopasować strategię do siebie. Być może warto zrobić tzw. transzowanie portfela, jeżeli mówimy tutaj o strategii GEM. Czyli zamiast wykonywać rebalancing raz w miesiącu, to możemy sobie przykładowo podzielić portfel na dwie części i jedną z nich poddawać rebalancingowi na koniec miesiąca, a drugą na przykład w połowie miesiąca. Sęk w tym, że wszystkie te rzeczy powinniśmy robić przed tym, niż się mleko rozlało.
Sprawa kolejna: pamiętajmy, że dane historyczne, wyniki historyczne, wyniki symulacji jakiejkolwiek strategii, chociażby GEM, nie muszą oznaczać, że historycznie największe obsunięcia kapitału nie będą większe w rzeczywistości w przyszłości. Cliff Asness z firmy AQR, czyli facet, który ma naprawdę dużo doświadczenia, jeżeli chodzi o budowanie statystycznych modeli strategii inwestycyjnych typu quant, zakłada, że jeżeli widzi w symulacji obsunięcie, które wyniosło, załóżmy, 10 proc., to w rzeczywistości może ono wynosić 20 proc. Mówiąc krótko, mnoży sobie takie obsunięcia kapitału razy dwa. Jest to zdrowe założenie, o którym pisałem zresztą w artykule o strategii GEM. Największe obsunięcie kapitału jest zawsze przed nami. Dlatego porzucanie strategii tylko z tego powodu oznacza, że nie dałoby się inwestować żadną strategią.
Gary Antonacci usłyszał kiedyś od inwestora: „Co robić, kiedy ciężko podążać za strategią, widząc, jak rachunek krwawi?” W swoim humorystycznym stylu odpowiedział krótko „Nie sprawdzaj wartości rachunku. Skup się na realizacji założeń.”
Po to mamy mieć plan, by właśnie w sytuacjach kryzysowych wiedzieć jak się zachować, a nie porzucać go.
Podejmowanie desperackich prób zmian swojego planu w obliczu emocji i to takich negatywnych, zwykle do niczego dobrego nie prowadzi. Jak to się mówi: „Investing is simple, but not easy”. Dlatego też, spoglądając na wyniki strategii za kilkadziesiąt lat, widzimy piękny wykres naszego kapitału, jak się pnie w górę, ale bardzo łatwo jest nie docenić ogromu emocji, jakie przychodzi nam przeżywać w trakcie podążania za nią. Być może te emocje będą trwały 2 lub 3 tygodnie, kiedy będzie obsunięcie kapitału. Później strategia się odbije, kapitał urośnie i my bardzo szybko o tym zapomnimy. Jeśli natomiast nałożymy na to 30, 40, czy 50 lat historii, to możemy takiego ząbka na wykresie nawet nie zauważyć i nie docenić tego ogromu bólu emocjonalnego, jaki przychodzi nam przeżywać, żeby móc podążać za obraną strategią inwestycyjną. Warto o tym pomyśleć zawczasu.
Podejmowanie desperackich prób zmian swojego planu w obliczu emocji i to takich negatywnych, zwykle do niczego dobrego nie prowadzi
Jak wirus wpłynie na świat?
Kończąc o koronawirusie: osobiście jestem optymistą co do przyszłości świata. Z dużym prawdopodobieństwem przyjdzie nam borykać się z ogromnymi problemami czy to natury zdrowotnej, a z pewnością ekonomicznej przez dłuższy czas. Nie wiem, jak długo to będzie trwało. Czy to będą miesiące? Bardziej bym się skłaniał ku temu, że to mogą być lata, może nie dekada, ale lata. Ludzkość z pewnością sobie z tym wirusem poradzi i w to głęboko wierzę. Dlatego też odpuszczanie inwestowania, tylko dlatego, że coś takiego się dzieje, też jest bardzo złe, bo jeżeli świat by nie przetrwał, wtedy problem z naszym portfelem inwestycyjnym byłby naszym najmniejszym problemem.
Jeżeli natomiast świat się przeczołga przez problem z tym wirusem, czy raczej zostanie przeczołgany przez tego wirusa, to z pewnością w tym momencie zrodzą się duże okazje inwestycyjne. Jeżeli my z nich nie skorzystamy, to wtedy być może stracimy okazje życia, jeżeli chodzi o inwestycje.
Poza pieniędzmi warto się też zastanowić nad samym życiem. Może filozoficznie to zabrzmi, ale w końcu obok tej całej giełdy, tej całej paniki, że tyle ludzi straci pieniądze, być może pracę, co jest na pewno bardzo złym doświadczeniem, to jednak pamiętajmy, że tutaj na szali jest przede wszystkim ludzkie życie. Ten wirus, ta pandemia pokazuje też, jak nasze życie jest kruche, jak bardzo łatwo je zgasić. Taki niepozorny wirus wprawił świat w stan paniki.
Może dlatego mnie tak naszło na te filozoficzne rozważania, że ostatnie kilka miesięcy w moim prywatnym życiu to też bardzo trudny moment. Mógłbym powiedzieć, że jeden z najtrudniejszych ze wszystkich dotychczas, jakie przyszło mi przeżywać, bo najbliższa mi osoba ma zdiagnozowaną poważną, przewlekłą i nieuleczalną chorobę. Jedyne szczęście, jakie w tym nieszczęściu dostrzegam, to to, że dziś są pewne możliwości medyczne. Choroby nie da się wyleczyć, problem będzie na całe życie, ale jest możliwość podtrzymania komfortu życia na przyzwoitym poziomie. Warto w tym kontekście, jeżeli mówimy o wirusie, pamiętać, że pieniądze pieniędzmi, ale życie, zdrowie ludzkie nie dadzą się przeliczyć na żadne pieniądze i warto dbać o zdrowie i życie nasze i naszych najbliższych.
OK, to teraz pobiłem rekord świata, przynajmniej w ramach swojego podcastu, bo minęły 22 minuty z hakiem, a ja skończyłem wstęp do tego podcastu. OK, dziękuję bardzo, mam nadzieję, że za dużo pomidorów nie poleci w moją stronę. Na szczęście czuję się w miarę bezpieczny, bo nagrywam to w zaciszu swojego pokoju. 🙂
Rynki finansowe w latach 1900-2020
To przechodzimy do meritum – opowiemy sobie, jak wyglądały rynki finansowe na przestrzeni ponad wieku, bo cofniemy się do 1900 roku. Chodzi po prostu o to, żebyśmy sobie zbudowali pewne tło historyczne, aby lepiej zrozumieć dalszą część podcastu.
Stopy zwrotu na rynkach akcji i obligacji
Zacznijmy od tego, ile zarabiały rynki akcji, na jakie stopy zwrotu można było liczyć, gdybyśmy inwestowali na rynku przez ostatnie 120 lat? W USA uśredniona, geometryczna stopa zwrotu od 1900 do 2018 roku wyniosła dla akcji amerykańskich 9,4 proc. Jeżeli na to nałożymy inflację, to ten wynik spada do 6,4 proc.
Trzeba jednak wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, że w międzyczasie przyszłoby nam przeżyć obsunięcie na linii kapitału prawie o 80 proc. Jeżeli ktoś w 1900 roku, np. czyjś pradziadek powiedział, że „tutaj wkładam 100 dolarów i będziemy je inwestować przez 120 lat”, to owszem, nawet po uwzględnieniu inflacji można było zarobić, ale nasz portfel uszczuplił się w międzyczasie o niemal 80 proc. Dla przykładu, gdybyśmy tak inwestowali jak w USA, ale na świecie, czyli globalnym rynku akcji, ta stopa zwrotu była nieco niższa i wynosiła po uwzględnieniu inflacji około 5 proc. Jak zatem widzimy, inflacja ma bardzo duże znaczenie, bo w USA inflacja z tego 9-procentowego wyniku potrafiła zjeść 30 proc.
Poniżej zestawienie stóp zwrotu dla różnych klas aktywów dla lat 1926-2019.
Jeżeli chodzi o rynki rozwijające się, czy tam rynek akcji pozwalał lepiej zarabiać? Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi, dlatego że tak naprawdę wszystko zależy od okresu, na który byśmy spoglądali. Zdarzało się tak, że rynki krajów rozwijających się, jeżeli chodzi o rynki akcji, potrafiły generować lepsze, wyższe stopy zwrotu niż rynki krajów rozwiniętych czy też rynku amerykańskiego, ale bywało też odwrotnie. Podlega to pewnej cykliczności.
Możemy natomiast wyciągnąć pewne konkluzje. Rynek akcji na tle różnych innych klas aktywów daje największą premię za ryzyko. Jeżeli chcemy w coś inwestować pieniądze, to inwestowanie na rynku akcji ma jak najbardziej sens, bo to są aktywa, które historycznie dają zarobić najwięcej. Jest tu jednak duża, warta podkreślenia uwaga, mówiąca o tym, że musimy tutaj uwzględnić bardzo długi horyzont inwestycyjny. To nie są miesiące, nawet lata, ale to są dekady. W takim ujęciu inwestowanie na rynku akcji zdecydowanie pozwalało zarabiać i do tego bardzo dobrze sobie radziło z inflacją.
Rynek akcji na tle różnych innych klas aktywów daje największą premię za ryzyko
Dla przykładu akcje od 1900 roku do teraz potrafiły zarobić 165 razy więcej niż bony skarbowe. Potraktujmy bony skarbowe, jeśli chodzi o rynek USA, jako takie proxy, odpowiednik lokaty w banku. Jeżeli w 1900 roku zdeponowalibyśmy w banku 100 dolarów i wyjęli je dziś, a drugie 100 dolarów byśmy umieścili na rynku akcji, to ta druga opcja pozwoliłaby nam zarobić 165 razy więcej. To tak na marginesie, gdyby ktoś się zastanawiał, czy lokata potrafi pokonać rynek akcji.
Żeby trochę uprościć te statystyki, bo tu jeszcze dużo liczb i wartości będzie się pojawiało w tym odcinku, to warto sobie zapamiętać w głowie taką mocno uproszczoną, ale jeżeli chodzi o rząd wielkości prawidłową regułę, tzw. regułę 5-2-1. Są to wyniki różnych rynków, jeżeli chodzi o stopy zwrotu, na przestrzeni wielu dekad, a konkretnie chodzi o to, że:
- przeciętnie akcje po uwzględnieniu inflacji realnie zarabiają 5 proc.,
- obligacje 2 proc.,
- bony skarbowe (czy też lokaty w banku) – 1 proc.
Oczywiście to są dane w przybliżeniu, bo jak już wiemy, w USA to mogło być ponad 6 proc., a mogło się zdarzyć, że gdzieś jest to nawet poniżej 4 proc., jeżeli chodzi o rynek akcji. Taki generalnie jest rząd wielkości pomiędzy różnymi klasami aktywów, czyli akcje zarabiają przeciętnie po inflacji 5 proc., obligacje 2 proc., a bony skarbowe 1 proc. Raz jeszcze tutaj podkreślę – długoterminowo. Poniżej zestawienie na bazie danych z Credit Suisse.
Przykładowo, jeżeli uwzględnilibyśmy ostatnie cztery dekady, to się okaże, że rynek obligacji potrafił zarobić lepiej niż rynek akcji. Rynek naprawdę potrafi czasami zaskakiwać.
Teraz jeszcze taka uwaga, jeżeli chodzi o bony skarbowe i o lokaty w bankach. Ja co prawda będę tutaj przytaczał dane z rynku amerykańskiego, bo historia tego rynku jest znacznie dłuższa niż polskiego, ale myślę, że jest to ciekawostka, którą warto przytoczyć, zwłaszcza tym, którzy ograniczają swoje inwestowanie do lokat w banku.
Każdy sobie myśli, że lokata w banku to jest coś bezpiecznego. Myślimy o tym bezpieczeństwie przede wszystkim w kontekście tego, czy nam ktoś tych pieniędzy z banku nie zabierze. I owszem, można powiedzieć, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest małe, aczkolwiek nie można powiedzieć, że go nie ma, ale w warunkach zwłaszcza w USA jest to jednak niebezpieczeństwo praktycznie nieistniejące.
Zerknijmy sobie jednak na taką statystykę: od 1926 roku do dziś, czyli niemal 100 lat, krótkoterminowe bony skarbowe w USA, czyli powiedzmy, że odpowiednik lokat w banku, zarabiał rocznie średnio 3,4 proc. Przy czym, jeżeli uwzględnimy inflację, to jest to już zaledwie 0,5 proc. OK. Można powiedzieć, że taka lokata, gdybyśmy sobie tam pieniądze ulokowali, zwalczyła inflację. Niewiele, bo niewiele, ale przynajmniej pieniądz zachował swoją wartość, a nawet coś tam minimalnie zarobił.
Jest tylko jeden problem. Jakbyśmy sobie w 1926 roku te pieniądze zdeponowali w banku i trzymali je tam do dziś, to owszem, te pieniądze zachowałyby swoją wartość, ale w międzyczasie przyszłoby nam przechodzić przez obsunięcie na linii kapitału o – uwaga – niemal 50 proc. To obsunięcie jest zauważalne wtedy, kiedy nałożymy na ten okres panującą inflację.
Jeśli nie nałożymy inflacji, to wtedy byśmy nie zobaczyli, że tyle naszych pieniędzy wyparowało z rachunku bankowego. Jeżeli natomiast uwzględnimy inflację, np. bardzo wysoką, jaka miała miejsce w latach 80. w USA, to wtedy okazuje się, że taka bezpieczna inwestycja, jaką jest właśnie lokata w banku, potrafi generować obsunięcia na linii kapitału.
Jeżeli zatem byśmy komuś powiedzieli: „Słuchaj, fajnie, że masz lokatę w banku, ale czy zdajesz sobie sprawę, że w USA taka lokata potrafiła tracić 50 proc. wartości portfela?”, pewnie kazałby się nam popukać po głowie i raczej by nam nie uwierzył. Takie są jednak fakty i warto sobie zdawać z tego sprawę.
Ile można zarobić na złocie?
Wiemy zatem, że rynek akcji całkiem nieźle zarabia, na pewno lepiej niż lokaty w banku. A jak jest ze złotem? Podam pewną statystykę.
Mówi się często o złocie, że to jest przede wszystkim takie zabezpieczenie na gorsze czasy. Ze złotem w kontekście kryzysu jest teraz różnie. Oczywiście niektórzy mówią, że złoto fizyczne jest wykupywane i ono się odkleja od tego papierowego złota, ale ja nie do końca w to wierzę na długą metę.
Generalnie uważam, że jeżeli ktoś ma ryzyko w portfelu, to w pierwszej kolejności, jeżeli chce tego ryzyka uniknąć, to powinien się tego ryzyka pozbyć. A jeżeli ktoś z jakichś powodów chce trzymać to ryzyko w portfelu, np. akcje, nie chce ich sprzedawać, a przychodzi taki kryzysowy czas jak obecnie, to wtedy bynajmniej złoto nie jest najlepszym zabezpieczeniem. Są znacznie lepsze zabezpieczenia, ale to jest temat na inną historię.
Złoto od 1926 roku do dziś wygenerowało przeciętną roczną stopę zwrotu na poziomie 4,6 proc., przy czym, jeżeli znów nałożymy inflację, to złoto wychodziło ledwo poniżej 2 proc. 1,7 proc. – tyle przeciętnie zarabiało złoto po uwzględnieniu inflacji za niepełne ostatnie 100 lat. Co gorsza, złoto potrafiło w międzyczasie tracić aż 84 proc.
Tu z kolei podam, dla odmiany, jak to wygląda z rynkiem akcji. Otóż rynek akcji, ale już taki globalny, dla całego świata, potrafił zarabiać za ostatnie 100 lat 5,7 proc. – po uwzględnieniu inflacji, a obsunięcie było mniejsze niż na złocie, bo 63 proc. Jeżeli ktoś naprawdę chce dbać o swój kapitał, to lepiej wyjdzie – i tak przynajmniej historycznie było – gdy kupi sobie akcje całego świata, co dziś jest proste do zrobienia i po prostu będzie je trzymał, niż kupi złoto i będzie je trzymał. Jeżeli coś naprawdę cholernie mocno walnie –mówię tu o ogromnym kryzysie, wręcz globalnej katastrofie – to może się okazać, że ani to złoto, ani te akcje nie pomogą. Ale jeżeli mówimy o inwestycjach, gdy świat jednak przetrwa, to historycznie akcje pozwalały zarabiać znacznie więcej i, co jest istotniejsze, mniej traciły od złota – jeżeli mówimy o globalnym rynku akcji. To są fakty.
Historycznie akcje pozwalały zarabiać znacznie więcej i, co jest istotniejsze, mniej traciły od złota – jeżeli mówimy o globalnym rynku akcji
Ponieważ ceny złota zostały uwolnione w 1971 roku, porównajmy jego stopę zwrotu od tego okresu do dziś (koniec roku 2019) z indeksem S&P 500 (wraz z dywidendami), uwzględniając inflację:
- Złoto (cena spot, 1971-2019)
- stopa zwrotu: 3.8%
- maksymalne obsunięcie kapitału: -84%
- S&P 500 (Total Return, 1971-2019)
- stopa zwrotu: 6.5%
- maksymalne obsunięcie kapitału: -54%
Historyczne przetasowania na finansowej mapie świata
Wiemy już, ile zarabia rynek akcji, ile zarabia złoto, ile zarabiają obligacje, to teraz sobie powiedzmy, jak wyglądał świat, jeżeli chodzi o rynek akcji w sensie historycznych przetasowań w takim ujęciu geograficznym. Gdzie skupiało się najwięcej kapitału, na jakim rynku? Gdzie te rynki akcji były historycznie największe i jak się to zmieniało w czasie?
Otóż, gdybyśmy mieli możliwość wsiąść do pojazdu, który by nas przeniósł do 1900 roku i zobaczylibyśmy sobie, jak wygląda rynek akcji w tamtym świecie, w tamtym czasie, to okazałoby się, że wygląda on zdecydowanie inaczej niż dziś, co pewnie nie jest zaskoczeniem. Zaskoczeniem mogą być natomiast pewne detale, o których za chwilę powiem.
Numerem jeden była Wielka Brytania, co pewnie nie dziwi, bo posiada ona ogromną tradycję, jeżeli chodzi o rynek akcji, która sięga XVII wieku. W 1900 roku Wielka Brytania stanowiła 25 proc. światowej kapitalizacji, tzn. 25 proc. rynku akcji należało do niej. Z uwagi na jej „kolonialne tradycje”, to ten rynek akcji miał już w tamtym czasie zasięg globalny.
Miejsce drugie w 1900 roku zajmowały USA, które miały 15 proc. udziału w światowym rynku akcji. Miejsce trzecie to Niemcy – 13 proc., czwarte przypadło Francji – 11 proc., piąte Rosja – 6 proc. i szóste miejsce Austro-Węgry. To jest w ogóle ciekawy przykład, bo jest to nieistniejące państwo i przykład totalnego kataklizmu, w tym znaczeniu, że w 1918 roku państwowo, wielonarodowa monarchia konstytucyjna się całkowicie rozpadło. Jest to o tyle ciekawe, że był to kraj związany z naszym krajem, z Polską, bo 10 proc. Austro-Węgier było zamieszkanych przez Polaków, m.in. Kraków czy Przemyśl były częścią Galicji, tak na marginesie.
Poniższa grafika pochodząca z raportu Credit Suisse pokazuje jak różnił się światowy rynek akcji pomiędzy rokiem 1900, a 2019.
W 1900 roku rządziły Wielka Brytania, USA i Niemcy, to była pierwsza trójka. Gdy się teraz przeniesiemy do 2020 roku, do czasów współczesnych, to świat wygląda zupełnie inaczej. Numerem jeden są USA i mają aż 54 proc. udziału, to jest coś ogromnego, jeżeli chodzi o ich przyrost.
Dla przypomnienia, w 1900 roku mieli 15 proc. udziału w rynku akcji na świecie, teraz jest to ponad 50 proc. Warto tu dodać, że bynajmniej nie jest to największy historyczny udział USA, jeżeli chodzi o udział w światowym rynku akcji, bo na początku lat 70. XX wieku USA miały niemal 70 proc. światowego rynku akcji, czyli wtedy były jeszcze większym potentatem.
Niespełna dwie dekady później, pod koniec lat 80. udział USA spadł niemalże dwukrotnie i Stany zaliczyły wtedy swoje minimum w najnowszej historii, jeśli chodzi o udział w światowym rynku akcji, bo miały wtedy zaledwie 29 proc. Obecnie należy do nich 54 proc. światowego rynku akcji.
Numer 2 na podium to jest Japonia – 7 proc. Dla przypomnienia, w 1900 roku Japonii nawet nie uwzględniłem w pierwszej szóstce, a dziś jest druga.
I trzecie miejsce – ostała się na podium Wielka Brytania, ale zamiast 25 proc. w 1900 roku, dziś ma 5 proc. udziału w światowej kapitalizacji.
Miejsce czwarte to Chiny – 4 proc., a więc doganiają Wielką Brytanię. Jest to takie powolne przebudzenie wielkiego misia po długim śnie. W 1900 roku rynek chiński był tak maleńki, że nawet go nie ujmowano w światowym zestawieniu.
Dla przypomnienia: w 1900 roku trzecie miejsce należało do Niemiec – 13 proc. udziału w światowym rynku akcji, a obecnie jest to zaledwie 3 proc.
Tak to wychodzi, po prostu tak to jest, że niektóre kraje bardzo zyskały przez ostatnie 120 lat. Największym zwycięzcą są tu USA. Niektóre bardzo dużo straciły, jak chociażby Wielka Brytania, z 25 na 5 proc., ale również Niemcy, z 13 proc. w 1900 roku na 3 proc. obecnie. Rosja, która w 1900 roku była naprawdę dużym graczem na rynku akcji (6 proc.), dziś jest praktycznie nieujęta w tym zestawieniu. Po prostu nie liczy się na światowym rynku akcji.
Mówiąc tu o rynkach akcji, mówimy najczęściej o krajach rozwiniętych, może z wyłączeniem Chin. Jak natomiast wygląda rynek akcji, gdybyśmy się skupili tylko i wyłącznie na rynkach krajów rozwijających się? Można tu zaobserwować taki ciekawy wręcz paradoks, dla mnie przynajmniej dość zaskakujący. Otóż rynki rozwijające się stanowią obecnie w przybliżeniu 30 proc. światowego PKB, czyli dużo. Jeżeli chodzi o populację, to jest jeszcze więcej, bo w krajach rozwijających się, których gospodarki dopiero się rozwijają, mieszka około 60 proc. ludności świata.
Tymczasem, gdybyśmy spojrzeli na kapitalizację rynku akcji, czyli wartość spółek notowanych na giełdach krajów rozwijających się, to stanowi ona zaledwie nieco ponad 10 proc. Jeszcze inaczej – kapitał, który jest ulokowany na rynku akcji, w 90 proc. jest skupiony w spółkach krajów rozwiniętych, a zaledwie 10 proc. to są spółki z krajów rozwijających się.
Kapitał, który jest ulokowany na rynku akcji, w 90 proc. jest skupiony w spółkach krajów rozwiniętych, a zaledwie 10 proc. to są spółki z krajów rozwijających się
Ciekawie robi się też, gdybyśmy spojrzeli, jak wyglądały historyczne przetasowania w branżach, jakimi trudniły się spółki 120 lat temu, i jak to wygląda obecnie. Otóż w USA w 1900 roku 80 proc. wartości rynku akcji było skupione w branżach, które obecnie mają marginalne wręcz znaczenie dla gospodarek lub w ogóle nie istnieją.
Nic w tym zresztą dziwnego albo prawie nic, bo wtedy nikt albo prawie nikt nie jeździł samochodami, mało kto miał dostęp do telefonu, nikt nie słuchał muzyki utrwalonej na płytach czy innych formach zapisu, nie wspominając o tym, że w 1900 roku nie było komputerów czy Internetu.
Były za to spółki telekomunikacyjne, na miarę ówczesnych czasów, tyle że ich działalność wyglądała wtedy zupełnie inaczej, bo inaczej wyglądał świat. Gdybyśmy sobie porównali np. telegraf z 1900 roku ze współczesnym smartfonem, da nam to obraz, czym zajmowały się spółki telekomunikacyjne w 1900 roku, a czym zajmują się one obecnie. Dziś oczywiście możemy się śmiać z prymitywnego telegrafu, mając w kieszeni nowoczesny smartfon, ale jeszcze 120 lat temu telegraf uchodził za synonim urządzenia hi-tech i nie inaczej myślano wtedy o takim telegrafie, niż my myślimy dzisiaj o naszym smartfonie.
Poniższa grafika pochodzi z raportu Credit Suisse i prezentuje jak wyglądał udział poszczególnych branż w gospodarce w roku 1900 i 2019.
120 lat temu branżą, która absolutnie dominowała gospodarkę, była branża kolejowa. To ona była motorem napędowym rewolucji przemysłowej ówczesnego świata na przełomie XIX i XX wieku. Dziś już może nie spotkamy spółek, będących potentatami w takich branżach jak produkcja zapałek, silników parowych; potentatami nie tyle w swojej branży, ale w skali całej gospodarki. Dziś w gospodarce USA prym wiodą zupełnie inne branże. Nie są to branże kolejowe, ale są to branże np. informatyczna, farmaceutyczna, kosmetyczna czy motoryzacyjna.
Kończąc ten wątek o branżach, które występowały w 1900 roku, a jakie mają główny udział w rynku akcji dziś, to są dwie takie branże, które przetrwały te 120 lat praktycznie bez zmian. Pierwsza to sektor bankowy i ubezpieczeniowy. Ten sektor był ważny wtedy i równie istotny jest dziś. Kolejna branża, która przetrwała te 120 lat – i też nie powinno to być zaskoczeniem – to sektor związany z produkcją żywności. Pomimo że 120 lat temu świat wyglądał inaczej niż dziś, tak samo wtedy, jak i dziś, ludzie muszą coś jeść. Konkluzja jest taka, że bez względu na okoliczności pieniądze i jedzenie są tak samo potrzebne ludzkości do życia dziś, jak i 120 lat temu.
Miejsce Polski na finansowej mapie świata
Tym sposobem zakończymy sobie omawianie branż, natomiast teraz chciałbym poopowiadać o tym, jak wygląda Polska na gospodarczej mapie świata. Jeśli się cofniemy do 1900 roku, to cóż – Polski nie było wtedy na mapach. Niech to będzie okazją do zadumy, bo kraj, który za czasów jagiellońskich był potęgą w Europie, kraj, którego powierzchnia była trzykrotnie większa od obecnej, po prostu tak skorodował w czasie. I to przede wszystkim na skutek naszych bardzo złych działań – mam na myśli polityków. Tak się to niestety źle potoczyło, że nasze państwo zostało wymazane z map aż na 123 lata.
W 1991 roku powstała nasza Giełda Papierów Wartościowych i ja swoją historię ograniczę do tego okresu, bo nie ma sensu opowiadać o Polsce wcześniejszej, sprzed rynku akcji, bo go po prostu nie było – mówię tu o okresie powojennym. W 2018 roku nasz kraj został promowany do koszyka państw rozwiniętych przez FTSE Russell i to się może niektórym wydawać śmieszne, ale po prostu tak jest. Jesteśmy uznawani przez tę firmę – FTSE Russell – za kraj rozwinięty. Co to oznacza? Że jesteśmy przez tę firmę uznawani za najbardziej rozwinięty kraj w grupie 26 krajów. Jesteśmy wśród 26 najbardziej rozwiniętych krajów na świecie – w tym rankingu.
Jeżeli chodzi jeszcze o bycie krajem rozwiniętym, to jest też szwajcarska firma STOXX, która również zalicza Polskę do krajów rozwiniętych (developed). Natomiast inne firmy, jak MSCI czy Standard&Poor’s nie zaliczają już Polski do krajów rozwiniętych. Figurujemy w ich rankingach jako kraje emerging (rozwijające się).
Jeżeli chodzi o naszą giełdę, na którą dzisiaj tak dużo wylewa się pomyj, niestety często zasłużenie, to kapitalizacja WIG-u wynosi (około) ponad 300 miliardów dolarów. Dla przykładu, kapitalizacja Apple’a to jest około biliona dolarów, czyli ponad trzy razy więcej niż nasza cała giełda. Żeby to dobrze wybrzmiało: jedna firma, jedna amerykańska spółka – Apple – jest trzy razy więcej warta niż cała Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie. Polska jest po prostu maluszkiem na oceanie światowej gospodarki i stanowimy około 0,2 proc. wagi na światowym rynku akcji jeśli idzie o kapitalizację.
Jedna firma, jedna amerykańska spółka – Apple – jest trzy razy więcej warta niż cała Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie
Przykładowo nasz sąsiad zza Odry, Niemcy to około 3 proc. światowego tortu, czyli około 15 razy więcej niż Polska. Żeby znów to dobrze wybrzmiało – giełda niemiecka jest około 15 razy większa od polskiej giełdy.
Jeżeli chodzi o stopy zwrotu na GPW (mówiłem tu dużo o tym, jak to wyglądało na rynku w USA, jak to wygląda na globalnym rynku, ale nie mówiłem nic jeszcze o Polsce) posłużę się wyliczeniami zrobionymi przez Dariusza Grupę z bloga dariuszgrupa.pl. Świetne opracowanie, które aktualizuje każdego roku, polecam każdemu zaglądnąć na jego stronę.
Tutaj, jeżeli chodzi o stopę zwrotu (uwaga – pomijam lata 90., bo to mocno by zawyżyło końcowy wynik, ponadto te dane z lat 90. były niereprezentatywne, dlatego też dane, które tu będę przytaczał, są policzone od 2001 roku), to roczna stopa zwrotu, taka średnia geometryczna, wynosi 6,7 proc. Jeżeli natomiast nałożymy na to inflację, to spada to do 4,4 proc. Jest to zatem poniżej średniej światowej, tak jak już mówiłem wcześniej – to jest ponad 5 proc.; nie wspominając o średniej z USA, która przekracza ponad 6 proc.
Czy to coś mówi? Dla mnie to znaczy po prostu tyle, że rynek w Polsce jest mega-, mega-, meganiedowartościowany, zmasakrowany. Jakkolwiek to dla wielu brzmi niedorzecznie, ja po prostu swoje konto emerytalne w ramach IKE i IKZE będą opierał głównie na GPW, dlatego, że większość pozostałego kapitału i tak alokuję na świecie, dlatego mogę sobie pozwolić na taki home bias na GPW, że tak powiem, w ramach konta emerytalnego.
Dlaczego warto inwestować globalnie?
Teraz porozmawiamy sobie o tym, dlaczego warto inwestować globalnie, dlaczego dywersyfikacja geograficzna ma sens. Mówiłem już przed chwilą o home buyers. Niestety to jest coś, co większość robi, czyli inwestuje przede wszystkim na tym rynku, w którym – że tak powiem – mieszka. Czyli jeżeli ktoś jest z Polski, to większość swoich środków lokuje na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Jeżeli ktoś jest z USA, to ma nieco lepiej, bo ten rynek jest ogromny, ponad 50 proc. światowego rynku akcji, ale wciąż lokowanie wszystkiego nawet na takim rynku jak rynek amerykański nie jest najszczęśliwszym pomysłem.
Dlaczego warto inwestować globalnie, dlaczego warto dywersyfikować swój portfel? Mówi się powszechnie, że dywersyfikacja jest takim darmowym obiadem w świecie inwestowania. W dużej mierze jest tak dlatego, ponieważ rozpraszamy ryzyko. Diabeł jednak jak zwykle tkwi w szczegółach. Jeśli nasz portfel w całości składa się ze spółek notowanych na GPW, to nawet jeśli będziemy mieć dywersyfikację, to ta dywersyfikacja jest bardzo słaba. Jesteśmy wystawieni na ryzyko, jakie kryje się za lokalnym rynkiem, dlatego że nasz rynek, rynek GPW jest tak malutkim ryneczkiem, że gdyby zatonął, to świat by tego nawet nie zauważył.
Do tematu dywersyfikacji globalnej wrócę za chwilę. Pokażmy jednak kilka przykładów, kiedy rynki tonęły, dosłownie tonęły. Nie że spadały, ale tonęły wraz z majątkiem ludzi na zawsze. I tak: Rosja, rewolucja październikowa, 1917 rok. Bolszewicy, hm, nie byli zbyt związani z kapitalizmem i nie bardzo widzieli potrzebę funkcjonowania rynku kapitałowego. Dlatego też nastąpiła utrata kapitału przez inwestorów, którzy mieli swoje akcje pokupowane na giełdzie papierów wartościowych w Rosji. Oni po prostu cały ten kapitał stracili.
Inny przykład to z kolei Chiny, 1949 rok. Tutaj też, po dojściu do władzy komunistów, Mao Zedong nie był zbytnio zainteresowany tym, żeby krzewić w narodzie kapitalistycznego ducha, dlatego stwierdził że po prostu zamyka całą giełdę i wszystkie pieniądze, które były tam zainwestowane, przepadły – jeżeli chodzi o inwestorów. Bo jeżeli chodzi o kapitał, o te spółki, to wszystko to partia komunistyczna zagarnęła dla siebie.
W latach 40. XX wieku to bynajmniej nie Chiny były największym problemem, ponieważ ich udział w światowym rynku był niewielki. Ogromnym problem była za to Japonia. To kraj, który ma ogromne tradycje rynku kapitałowego, ponieważ na giełdzie w Osace kontrakty terminowe były już w obrocie, w handlu w 1730 roku. Natomiast pomiędzy 1900 a 1939 rokiem, czyli do wybuchu II wojny światowej, japoński rynek akcji był w ścisłej czołówce rynków, jeśli idzie o wzrost. Nie chodzi tu o wielkość tego rynku, tylko o dynamikę wzrostu.
Niestety II wojna światowa okazała się dla Japonii katastrofą. Rynek akcji stracił 96 proc. Na pocieszenie – Japończycy bardzo szybko otrząsnęli się z szoku po wojnie i już właściwie od 1949 roku przez kolejną dekadę japoński cud gospodarczy spowodował, że giełda wzrosła tam o ponad – uwaga – 1500 proc. Następne 30 lat od 1959 roku również było pomyślne i do 1990 roku Japonia pięknie się rozwijała. Wtedy rynek się niestety mocno załamał i po dziś dzień giełda japońska należy do najsłabszych na świecie. Nie najmniejszych, bo jest przecież numerem dwa, ale o stopę zwrotu, która generuje – z tym jest od 1990 roku słabo.
W ogóle 1990 rok to jest megahistoria, więc może tak szybko powiem. Czy zdajecie sobie sprawę, że w 1990 roku Japonia była największym rynkiem akcji na świecie, większym niż USA? 30 lat temu około 40 proc. światowej kapitalizacji należało do Japonii. USA posiadały wtedy około 30 proc., a dziś ponad 50. I Japonia, która miała największy rynek akcji w 1990 roku, była też niestety najbardziej „przegrzanym” rynkiem. Wskaźnik CAPE wynosił dla Japonii 100. Dla porównania, obecne drogie akcje w USA, jeszcze przed spadkami związanymi z koronawirusem, tam wskaźnik CAPE wynosił około 30. Dla przykładu Polska to w ogóle koło 10, co daje nam wskazanie, jak tanim rynkiem jest teraz rynek polski.
Wyobraźcie sobie to w jeszcze inny sposób: że WIG20, który teraz jest na poziomie 1400, nagle jest na poziomie 14 tysięcy. Coś niesamowitego, prawda? Historycznie on doszedł do niemal 4 tysięcy, a gdzie tu mówić o 14 tysiącach. To też pokazuje absurd inwestowania w taki Cap-Weighted Index, czyli indeks, który jest budowany na kapitalizacji. Bo gdybyśmy sobie inwestowali w świat, taki indeks światowy, i tam byśmy mieli w 1990 roku największy udział – 40 proc. – Japonię. Japonię, która była tak bardzo przewartościowana (CAPE na poziomie 100), że to taka inwestycja po prostu źle by się skończyła.
Tu jeszcze taka ciekawostka, jak drogo było w Japonii. W jednym z raportów wyczytałem, że w 1991 roku ziemia pod pałacem cesarskim w Tokio była wyceniana wyżej niż ziemia całego stanu Kalifornia w USA. Był to zarazem punkt szczytowy, w którym ta bańka w Japonii pękła. Przykład ten pokazuje, jak rynek japoński, stanowiący kapitalizację niemal połowy świata, spadł do obecnych około 7 proc.
Japonia jest też świetnym przykładem potrzeby dywersyfikacji. Bardzo mocny rynek, bardzo dobrze rozwinięta gospodarka wpada w okres, w którym inwestor po 30 latach jest po prostu na minusie. Gdyby postawił wszystko na ten rynek, gdybyśmy byli Japończykiem, który w 1990 roku zaczął inwestować i tylko na rynku japońskim, to taki inwestor z dużym prawdopodobieństwem byłby do dziś na minusie.
Poniższa grafika pokazuje maksymalne obsunięcia kapitału dla rynku akcji (po lewej) i obligacji (po prawej) dla różnych krajów na świecie. Lekcja jaką warto z tego wyciągnąć to, że warto dywersyfikować portfel poza jeden kraj czy region świata.
Gdybyśmy byli Japończykiem, który w 1990 roku zaczął inwestować tylko na rynku japońskim, to taki inwestor z dużym prawdopodobieństwem byłby do dziś na minusie
Konkluzja jest jedna – inwestowanie tylko w ramach jednego kraju niesie ze sobą ogromne ryzyko utraty całego kapitału. Nie chodzi tu o chwilowe czy czasowe utraty wartości portfela, ale mówię tutaj o całkowitej, nieodwracalnej stracie kapitału. W mniej drastycznym przypadku mamy sytuację, że nasza inwestycja będzie w tyle za resztą świata. To też będzie bolesne, bo jeżeli nawet nasz portfel będzie zarabiał, ale będziemy widzieli, że sąsiad zarabia dwa razy tyle, to wtedy ból może być większy, niż gdybyśmy solidarnie z tym sąsiadem tracili pieniądze. Ale to już jest temat na inną historię, jeżeli chodzi o psychologię behawioralną.
Jeżeli chodzi o inwestowanie globalne versus inwestowanie w poszczególne kraje, to warto też zwrócić uwagę na zmienność. Bo w inwestowaniu nie chodzi tylko o to, ile urośnie w czasie nasz kapitał, ale ważna jest też druga strona równania, czyli ryzyko. W większości jesteśmy zwykłymi ludźmi, ciułaczami, którzy nie będą bez problemu niczym Buffett przechodzić przez sytuacje typu obsunięcia rzędu 50 proc. w portfelu i będą przy tym jak wytrawni inwestorzy wyszukiwać okazji inwestycyjnych. Większość ludzi ulegnie głębokiej panice: „Co się dzieje?!”
Poniższy wykres pochodzi z raportu firmy Vanguard i prezentuje przeciętną roczną zmianę wyceny rynków akcji dla poszczególnych krajów na świecie. Widać jednoznacznie, że globalny portfel podlega najmniejszym zmianom.
Jednym ze sposobów kontroli ryzyka jest jego rozproszenie, a najlepiej robić to globalnie. Zmienność rynków akcji na poziomie poszczególnych krajów jest o wiele większa niż na poziomie całego globu. Nawet w USA, które w porównaniu do innych krajów uchodzą za rynek, gdzie ta zmienność jest najmniejsza, jeżeli chodzi o rynek akcji, to i tak wciąż jest duża. Dla przykładu wziąłem sobie dwa rynki akcji. Rynek światowy od 1926 roku do dziś, po inflacji, w najgorszym momencie tracił 63 proc. Natomiast USA w tym samym okresie maksymalnie traciły niemal 80 proc.
To pokazuje, że warto inwestować globalnie, bo historycznie taki portfel będzie miał mniejszą zmienność. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: tu nie chodzi o to, żebyśmy rezygnowali z inwestowania w USA, tylko dlatego, że na świecie jest lepiej. Nie. Na świecie jest lepiej w ujęciu globalnym.
Gdybyśmy wybierali poszczególne kraje, wtedy w USA i tak jest najlepiej. Nie warto natomiast uciekać z deszczu pod rynnę. Np. jeżeli ktoś inwestował tylko na GPW, nagle ucieka za granicę i inwestuje tylko w USA. To też nie jest dobre. Owszem, USA to jest świetny rynek, jeśli chodzi o akcje, największy, najbardziej płynny, ale wciąż zdarzają się mu gorsze okresy. Ostatni czas dla rynku amerykańskiego był świetny, ale czy tak będzie w przyszłości, tego nie wiemy. Dlatego najlepiej jest inwestować najszerzej, jak się da.
Poniższa grafika z raportu firmy Bridgewater też jasno obrazuje dlaczego warto dywersyfikować swój portfel. Po lewej stronie widzimy historyczne stopy zwrotów dla różnych krajów na rynku akcji, po prawej dla rynku obligacji. Rezygnacja z dywersyfikacji oznacza ryzyko postawienia na złego konia w wyścigu.
Jak podejść do inwestowania?
Ci, którzy nie wierzą, że można w ogóle robić jakikolwiek timing (aktywne zarządzanie portfelem), mogą sobie po prostu zbudować jakiś modelowy, stały portfel. Nie będę tu wchodził w detale, takich możliwości jest ogrom. Ja w ramach swojego oprogramowania, nad którym pracuję, dam po prostu cały katalog różnych, modelowych portfeli, gdzie każdy będzie mógł sobie zobaczyć, jak taki portfel za ostatnie np. 100 lat pozwolił zarobić, jak potrafił też w międzyczasie tracić.
Ci, którzy nie wierzą, że można w ogóle robić jakikolwiek timing, mogą sobie po prostu zbudować jakiś modelowy portfel
Inne podejście, jeżeli chodzi o inwestowanie, to jest takie, w którym staramy się eksploatować różne anomalie, czyli to już jest takie podejście aktywne. Mamy tutaj takie dwie najbardziej chyba powszechne anomalie, mianowicie momentum oraz wartość. To są dość od siebie odległe podejścia, odmienne anomalie — w tym też tkwi ich zaleta.
Bez wchodzenia w detale — jeżeli chodzi o momentum, to w okresie 3-12 miesięcy inwestujemy w coś, co już urosło. Bierzemy sobie np. rynek akcji, jeżeli ten rynek przez ostatnie 12 miesięcy wygenerował dodatnią stopę zwrotu, to oznacza, że takie momentum jest pozytywne i w taki rynek inwestujemy.
Jeżeli chodzi o wartość (ang. value), to tutaj operuje się na wyższym interwale, to jest taki mean reversion, czyli powrót do średniej, ale w interwale o dużo dłuższym czasie. Mówimy tutaj o czasie zwykle powyżej 3 lat.
Są badania naukowe, akademickie, które pokazują, że te dwa podejścia można świetnie połączyć, składając je w jedną strategię, multistrategię – zarazem mieć ekspozycję w portfelu i na momentum, i na wartość.
Jak to może wyglądać w praktyce? W przypadku momentum, jeżeli chodzi o np. strategię GEM (czy dowolną inną), możemy mieć w takim portfelu wykrojone, załóżmy, do 50 proc. Czyli powiemy sobie, że 50 proc. w takim portfelu alokujemy w taką strategię podążania za trendem na światowym rynku akcji, czy to w USA, czy w reszcie świata. Dlaczego to działa? Zachęcam do przeczytania artykułu.
Nawet Eugene Fama, czyli człowiek, który jest, że tak powiem ojcem hipotezy o efektywnym rynku, czyli hipotezy, która mówi, że się nie da na rynku zarobić przez timing, on przyznaje, że momentum istnieje, że występuje taka anomalia. Ale też przyznaje, że jest druga anomalia, jaką jest wartość. I warto sobie drugą część portfela, np. 50 proc. (to są takie przykładowe wartości, chodzi tylko o zobrazowanie, jak można podejść do inwestowania) zaalokować sobie z ekspozycją na anomalię w wartość. Mamy tutaj oczywiście analizę fundamentalną, szukamy spółek, które są okazjami inwestycyjnymi – nie tak jak w momentum, że kupujemy coś, co już wzrosło. Można to też skwantyfikować, ale to znów temat na inną okazję.
To jest przy okazji bardzo dobry przykład, że to powiedzenie, że się szuka większego głupca, który odkupi od nas, ono jest po prostu z gruntu nieprawdziwe. Statystyka temu przeczy. Można kogoś nazwać głupcem, bo kupił coś, co przez rok rosło. Tak naprawdę większym głupcem jest ktoś, kto tego nie kupi, tylko dlatego, że wierzy w takie słowa bez ich sprawdzenia. Statystycznie jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że takie akcje będą rosły i to jest właśnie anomalia momentum.
Anomalia wartości polega z kolei na tym, że kupujemy coś, co jest okazją inwestycyjną, czyli postępujemy niejako odwrotnie niż w momentum. Kupujemy do portfela coś, co zostało zdołowane, coś, co jest poniżej swojej wartości wewnętrznej, jeżeli chodzi o cenę akcji na rynku. A jak już kupimy do portfela, to wtedy czekamy, że rynek wyceni to coś poprawnie. Tutaj trzeba mieć dużo wiary, bo rynek może tego nie zrobić, ale to też jest historia na inną okazję.
Zastosowanie strategii opartej na obu anomaliach jest interesujące, bo: po pierwsze, gdy rynek zaczyna spadać, jak np. obecnie, to momentum pozwoli nam z tego rynku uciec, ograniczając straty. Jeżeli natomiast mamy spółki wartościowe, które będą spadały w takim okresie kryzysowym jak obecny, a one są nadal wartościowe, to jeżeli jesteśmy inwestorem, to my takich spółek się nie pozbywamy, bo wtedy zaczynamy tak naprawdę spekulować.
I teraz dzięki temu, że mamy jednak ekspozycję na momentum i na wartość, to nie traci cały nasz portfel, a tylko ta część, która jest zainwestowana w oparciu o wartość. Gdy skończą się spadki, to w oparciu o momentum my na ten rynek wrócimy z opóźnieniem. Najpierw będziemy musieli zaobserwować, że rynek wzrasta i wtedy dołączymy do tych wzrostów. Natomiast jak mamy spółkę wartościową w portfelu, to my ją mamy od samego początku, i od samego początku uczestniczymy w tym wzroście, ewentualnie kupujemy nowe „wartościowe” spółki. Te dwa podejścia się wtedy uzupełniają.
Profesor Damodaran – ikona w świecie wyceny spółek – zwrócił uwagę na to, że inwestorzy w wartość, siłą rzeczy nawet ci, którzy nie uznają momentum, są uzależnieni od anomalii momentum. Dlaczego? Dlatego, że żeby mogli zarobić pieniądze, wycena akcji musi urosnąć do oszacowanej przez nich wartości.
Swoją drogą zrobię tutaj taki mały spoiler: jestem w kontakcie z profesorem Damodaranem. Obiecał, że pojawi się u mnie w podcaście tak że będzie bardzo, bardzo gorąco. Zapraszam do tego wywiadu już teraz, o szczegółach będę informował później. 🙂
Warto odłożyć uprzedzenia i myśleć na poziomie twardych liczb, twardej statystyki, na poziomie faktów, a nie jakichś przesądów czy powiedzeń, które są czasami może fajne i fajnie brzmią, i wydają się logiczne, natomiast nie mają potwierdzenia w faktach, w liczbach, w statystykach.
OK. Powoli zbliżamy się do końca, ale chciałem jeszcze nieco więcej powiedzieć o dywersyfikacji geograficznej. Mam nadzieję, że po tym, co już powiedziałem w tym odcinku o tym, jak wyglądają historycznie rynki akcji, że już teraz jesteś przekonany, że świat naprawdę się zmienia, ba! potrafi mocno zaskakiwać. Zmieniają się państwa, jedne się pojawiają, drugie znikają, z pieniędzmi, które były zainwestowane. Dlatego też, jak już chcemy inwestować globalnie, czy chcemy mieć taką dywersyfikację geograficzną, no to jest pytanie, jaki zatem podział zrobić?
Obecnie USA stanowią ponad 50 proc. portfela, jeżeli chodzi o kapitalizację rynku akcji. Jest dopuszczalne, jak mówi wielu ekspertów, chociażby powołując się na raport firmy Bridgewater Raya Dalio, że może być to ekspozycja w 50 proc. na USA, ale nie powinna być ona większa. Reszta świata to właśnie powinno być 50 proc. i tu oczywiście mogą być różne wagi tej reszty świata bez USA. Warto pamiętać, że były okresy, kiedy USA pozwoliły zarobić więcej niż reszta świata, ale bywa i odwrotnie. Dla przykładu znów wrócę do strategii GEM. Tutaj mamy jak gdyby problem z głowy. Załóżmy np, przez następną dekadę USA będą rynkiem, który będzie słabo się rozwijał, chociażby pod wpływem tego kryzysu, który obecnie mamy, spowodowanego pandemią koronawirusa, a być może reszta świata z tego problemu wyjdzie lepiej. Wtedy będziemy inwestować w tę drugą część świata, jeżeli będziemy stosować taką strategię. Natomiast historycznie fifty-fifty, rzut monetą, czy to będą USA, czy reszta świata, tego nie wiadomo. Warto po prostu mieć strategię, jeżeli inwestujemy aktywnie, i inwestować tam, gdzie ma to sens.
Jeżeli nie wierzymy w coś takiego jak timing rynkowy, po prostu możemy inwestować w cały świat globalnie, też będzie to absolutnie dopuszczalne. Natomiast trzeba też mieć świadomość spadków, jakie są możliwe. Globalnie rynek światowy również potrafił tracić ponad 60 proc., czego większość osób nie jest w stanie znieść i trzeba coś takiego do portfela dołożyć, żeby te spadki jednak zminimalizować.
Mam tu też taką ciekawostkę do przekazania. Gdybyśmy szukali spółek, które potrafiły historycznie najwięcej zarobić, to bynajmniej nie są to spółki z USA. I to jest zaskakujące, bo wszyscy słyszeli o Amazonie, o Apple, Facebooku, Microsofcie. Z drugiej strony znacznie więcej spółek jest w drugiej części świata, poza USA. Kapitalizacja USA to jest 50 proc., ale jednak w tej drugiej części świata, bez USA, tych spółek jest więcej, a więc jest do wybrania większa pula takich rodzynków, które rosły najmocniej. To jest taka analogia: jeżeli idziesz łowić ryby na jezioro, to po co ograniczać się do jego połowy? Tym samym ograniczamy swoje możliwości, dlatego lepiej poszukać ich na całym jeziorze.
Gdybyśmy szukali spółek, które potrafiły historycznie najwięcej zarobić, to bynajmniej nie są to spółki z USA
Nie wymyśliłem tego w tym momencie, tylko to jest coś, co znalazłem w raporcie Capital Group, jeżeli chodzi o inwestowanie globalne. Capital Group w swoim raporcie napisało jeszcze, że spółki dywidendowe w USA wcale nie płacą najlepszych dywidend. Otóż w USA w sierpniu 2019 roku było dokładnie 158 spółek, które płaciły dywidendę powyżej 3 proc. rocznie. Poza USA takich spółek było sześć razy więcej. Co więcej, przeciętna dywidenda płacona przez spółki spoza USA jest wyższa. W Stanach spółki płacą przeciętnie, gdybyśmy uśrednili wszystkie spółki dywidendowe – 2 proc. W krajach o gospodarkach rozwijających się jest to 3 proc., a w krajach rozwiniętych, ale poza USA jest to 3,4 proc. Mówiąc krótko – spółki dywidendowe spoza USA wyraźnie płacą wyższe dywidendy. Znaczy to tyle, że warto jak zwykle inwestować szeroko.
Tu mam jeszcze jedną ciekawostkę. Gdybyśmy sobie wzięli ostatnie 120 lat, 12 dekad, to z tych 12 dekad osiem to były dekady, w których USA generowały gorsze wyniki, jeżeli chodzi o rynek akcji, o stopę zwrotu, niż reszta świata. To jest też ciekawe, bo mocno nieintuicyjne. Dlatego też zamiast przewidywać wszystko, co i tak się zwykle nikomu nie uda, lepiej jest inwestować szeroko. Poniżej przykłąd 4 ostatnich dekad na rynku akcji (za Bridgewater).
Skoncentrowany portfel ma większy potencjał wzrostu, tak zawsze jest. Jeżeli będziemy np. twórcą biznesu jak Jeff Bezos i stworzymy kolejnego Amazona, no to jasne, że jest to najlepsza inwestycja. Pomijam fakt, że Amazon tracił w międzyczasie chyba ponad 95 proc., ponad 90 proc. na pewno, ale to chyba tylko Jeff Bezos był w stanie przejść przez taki poziom obsunięcia na linii kapitału na swoim biznesie.
Jeżeli będziemy inwestować tylko w bardzo zawężoną grupę spółek, gdy będzie bardzo mocno skoncentrowany portfel, to mamy szansę dużo zarobić, ale niestety mamy też szansę dużo stracić. Jeżeli chcemy mieć mniejsze ryzyko, to musimy wtedy po prostu inwestować szerzej. Co prawda nie mamy możliwości uzyskania takich wielkich spektakularnych wyników, ale możemy zarobić to, co dawał historycznie rynek, a przynajmniej jest na to szansa.
Zakończenie
To tyle ode mnie na dziś, mam nadzieję, że dotrwałeś do końca. Bardzo mocno się męczyłem miejscami, ponieważ nie jestem jeszcze do końca zdrowy, ale starałem się jak mogłem, żeby przygotować tutaj kawał mięcha dla ciebie, żebyś wiedział na czym, że tak powiem, stoją rynki finansowe i jak to wyglądało historycznie. To nie o to chodzi, żeby móc później przed kimś szpanować, że np. wiemy, ile wynosiła stopa zwrotu w Japonii w 1972 roku, czy coś takiego. Tutaj chodzi o to, że będąc takim studentem historii rynków finansowych, że tak to tutaj określę, możemy wyciągnąć pewne wnioski. Jak to powiedział Mark Twain: „Historia się może nie powtarza, ale ona się rymuje”. Warto wyciągnąć przynajmniej te negatywne wnioski, żebyśmy nie byli zapatrzeni w to, że np. przez ostatnie 10 lat w USA rynek tak pięknie rósł. Nie przyjmujmy, że tak się będzie działo zawsze i właśnie w tym momencie będziemy w ten rynek inwestować tylko i wyłącznie, bo to się powtórzy. Może się nie powtórzyć.
Na stronie systemtrader.pl/047 tak jak numer tego odcinka, jest jego zapis w formie tekstowej oraz będą też zebrane w formie np. tabelki przynajmniej te ważniejsze statystyki, tak żeby móc w jednym miejscu zobaczyć, jakie te stopy zwrotu były, jakie były obsunięcia itd. Jak zwykle będę bardzo wdzięczny za komentarze, te pozytywne, jak i negatywne, czy to u mnie na stronie, czy to na iTunes, czy na YouTubie, czy gdziekolwiek, gdzie konsumujesz te treści – jak ci wygodnie. Bardzo, bardzo za to dziękuję, bardzo doceniam to, że ktoś zadaje sobie trud, żeby napisać do mnie kilka słów. Raz, że wiem, co mogę poprawić, co mogę zrobić lepiej, a dwa – to mi też pozwala docierać do szerszej grupy odbiorców, za co bardzo, bardzo serdecznie dziękuję.
A tymczasem życzę wszystkiego dobrego, samych sukcesów w inwestowaniu i do usłyszenia niebawem. Bye-bye!
🙂
Jacek
Podobał Ci się artykuł?
Jeśli chcesz, żebym Cię poinformował mailem, gdy pojawią się nowe artykuły, zapisz się poniżej. 🙂